Przejdź do treści

Stephen King o broni palnej w Ameryce

    Głos w temacie broni postawił zabrać Stephen King. Dlaczego to takie ważne? Pod koniec 2012 roku magazyn “The Hollywood Reporter” opublikował listę 25 najbardziej wpływowych żyjących pisarzy w Hollywood. Przy dokonywaniu selekcji kierowano się zasadą, że liczba i popularność ekranizacji powinny iść w parze z sukcesami w działalności wydawniczej oraz kulturotwórczej. Jako że Szekspir od stuleci nie mieszka już pośród żywych, pierwsze miejsce przypadło Kingowi, który dosłownie wymiótł konkurencję. Wystarczy przypomnieć, że dorobek drugiego w rankingu Elmore’a Leonarda (odszedł w sierpniu 2013 roku) zamknął się w 20 zekranizowanych pozycjach, co przy 53 Kingowskich adaptacjach wygląda raczej skromnie. Nie będzie zatem przesady w stwierdzeniu, że autor “Bastionu” totalnie zdominował światową popkulturę na styku literatura-kino (a już z pewnością jej amerykańską część) i że wygłaszane przez niego opinie kształtują światopogląd wielu ludzi, niekoniecznie nawet zdeklarowanych czytelników jego spuścizny. Z tego powodu nie mogę przejść zobojętniały obok wypowiedzi Kinga, zwłaszcza w sytuacji, gdy ewidentnie dotyczą one sfery najbardziej mnie interesującej.

    Przytłoczony incydentem z Newtown, kiedy to osamotniony psychopata wbił do podstawówki i dopuścił się rzezi niewiniątek, masakrując ośmiu liliowo-białych chłopców, dwanaście liliowo-białych dziewczynek i sześć białych nauczycielek, King zdecydował, że musi COŚ powiedzieć w sprawie broni palnej. Wszyscy mówią, więc on też powinien. Potrzeba ta zmaterializowała się wkrótce pod postacią 25-stronicowego szkicu “Guns”, który ukazał się najpierw w formie ebooka w ramach Kindle Single, usługi uruchomionej jakieś dwa lata temu przez Amazona, przeznaczonej specjalnie dla utworów zbliżonych gabarytami do nowelki lub dłuższych prac dziennikarskich. Kingowi zależało na szybkiej publikacji, gdyż emocje się w nim gotowały, a gniew leżący u źródeł powstania eseju nie zdążył jeszcze zelżeć. Niestety, jak to często bywa w pisaniu pod wpływem emocji, efekt końcowy bardziej przypomina intelektualną masturbację egzaltowanej nastolatki aniżeli logiczny wywód zwieńczony sensowną puentą.

    Mój kontakt z “Guns” ograniczył się do odsłuchania audiobooka. Szczęśliwie zaopatrzyłem się w niego trochę nielegalnie – gdybym wydał na to $2.99, zasiliłbym konto “Bandy Brady’ego”, a tego bym sobie chyba do końca życia nie wybaczył. Swoją drogą, z faktem tym wiąże się inna historia – rozprawka Kinga reklamowana jest jako literatura mająca sprowokować ludzi do “rzeczowej dyskusji”, tymczasem jej twórca zadecydował, że wpływy ze sprzedaży przekaże organizacji, która otwarcie deklaruje swoją wrogość wobec wszystkiego, co uosabia Druga Poprawka do amerykańskiej Konstytucji. Startując od czegoś takiego, doprawdy trzeba sporej naiwności, aby liczyć na to, że ktokolwiek weźmie ten przydługi felieton za “wyważoną” czy “inspirującą” wypowiedź autentycznie zatroskanego obywatela. Płaszczyzny porozumienia tu po prostu nie ma.

    Całość trwa nieco mniej niż godzinę i narracyjnie to istna droga przez mękę. Wręcz odniosłem wrażenie, jakby King chciał tutaj wrzucić wszystko, co mu się podczas pisania w jakikolwiek sposób skojarzyło z bronią palną. Esej startuje od wypunktowania rytualnych kroków, przez które przechodzi Ameryka przy okazji każdej szkolnej czy nie-szkolnej masakry – to jedyny umiarkowanie ciekawy fragment tego dzieła. Potem niestety autor odjeżdża w jakieś dziwne rejony i dostajemy rozwlekłe paragrafy o tym, jak niedobrze mu było w ogólniaku i jakie piętno szkolnictwo odciska na typowym amerykańskim nastolatku i że Amerykanie to naród lubiący ślęczeć przed telewizorem i oglądać sitcomy i że gier komputerowych nie należy obwiniać o zło na świecie. Jakby tak wszystko sumarycznie podliczyć, to lekko z połowa eseju schodzi na blubry, kompletnie niezwiązane z tytułowymi “guns”. Z drugiej strony może to i lepiej, bo jak już King przechodzi do sedna problematyki, to człowiek, mający choćby średnie rozeznanie w temacie, rzuca się z krzykiem przez okno.

    O co chodzi Kingowi? O dziwo, nie o konfiskatę całej broni palnej ani nawet o kasację Drugiej Poprawki. King jest dobrym panem i w swej dobroci łaskawym, więc jedyne, co mu się marzy, to ostateczny zakaz sprzedaży “broni masowego rażenia”, mianowicie – szybkostrzelnych, samopowtarzalnych karabinów z magazynkami o pojemności większej niż dziesięć nabojów:

    Chłopcy, dziewczęta, słuchajcie – nikt nie chce wam odbierać karabinów myśliwskich; nikt nie chce wam zabierać strzelb; nikt nie chce wam rekwirować rewolwerów i nikt nie chce wam konfiskować pistoletów – tak długo, dopóki taki pistolet nie będzie w stanie pomieścić więcej niż dziesięć nabojów.

    [Guys, gals, now hear this: No one wants to take away your hunting rifles. No one wants to take away your shotguns. No one wants to take away your revolvers, and no one wants to take away your automatic pistols, as long as said pistols hold no more than ten rounds.]

    King, który sam jest właścicielem trzech klamek, trochę wcześniej w swoim eseju pochyla się nad losem dzieci:

    Porozmawiajmy o rzeczywistości. Śmiertelne żniwo w Sandy Hook zatrzymało się na 26 zabitych i opłakuję każdą z ofiar tamtej masakry, ale liczba zabójstw w Chicago w 2012 roku przekroczyła 500. To o 200 więcej niż zginęło amerykańskich żołnierzy w tym samym czasie w Afganistanie. I nie zapominajmy, że nasi wojacy wybrali tę drogę z własnej woli. Ich ciała wracają do kraju na paradę i chowane są w trumnach pokrytych flagą narodową. Zabici na ulicach Chicago – wśród nich 107 dzieci, niektóre czekające na autobus szkolny – nie zostaną potraktowani jak bohaterowie, choć są tak samo martwi.

    [Let’s talk about reality. The death toll at the Sandy Hook school was 26, and I mourn every one of them, but the number of homicides in Chicago last year exceeded 500. That’s 200 more than the number of American troops killed in Afghanistan during the same period. And let’s remember that our troops volunteered to go in harm’s way. Their bodies come home to parades and flag-draped coffins. The dead of Chicago — 107 of them children, some just waiting to get on the school bus — don’t get the hero treatment, but they are just as dead.]

    Podejmuję rękawicę. Pogadajmy o rzeczywistości. Ale nie o mrocznej i krwawej codzienności Chicagolandu. Tę już opisywałem. Porozmawiajmy o sensowności zakazywania mitycznych “czarnych karabinków”.

    Wchodzę na stronę FBI – tabela nr 8 – ofiary morderstw z podziałem na narzędzia zbrodni. Moim oczom ukazuje się poniższe zestawienie, w nim zaś stoi jak byk, że każdego roku na terenie USA zaledwie 2-3 proc. morderstw popełnianych jest przy użyciu karabinów (“Rifles” oznacza karabiny wszelkiego typu, także modele powtarzalne, wymagające przeładowania po oddaniu strzału). Ostatni rok, dla którego udało się federalnym skompletować pełne dane, to był 2011 i z opublikowanych statystyk wynika, że wydarzyły się wtedy 323 morderstwa z wykorzystaniem karabinu. Bardziej niebezpieczne okazały się “noże i przyrządy służące do cięcia” (1694), “tępe przedmioty (pałki, młotki)” (496) oraz “dłonie i stopy” (728). Dłonie i stopy “zabiły” więcej ludzi niż największe zło Ameryki w propagandzie przeciwników broni palnej – groźnie wyglądające karabiny szturmowe:

    fbi_data
    FBI Expanded Homicide Data Table 8, Murder Victims by Weapon, 2007–2011

    Zgodnie z raportem przygotowanym przez kalifornijski Departament Sprawiedliwości, w roku 1990, kiedy uliczna przestępczość w “Golden State” była na najlepszej drodze do osiągnięcia szczytowego poziomu w historii, spośród 963 egzemplarzy broni, które zostały przebadane przez policyjne laboratoria kryminalistyczne pod kątem ich wykorzystania do popełniania zabójstw, względnie napaściraptem 36 to była broń definiowana jako “szturmowa”. Ten sam raport zawiera konkluzję, że “karabiny szturmowe” odgrywają niewielką rolę w działalności przestępczej w granicach stanu. Mało tego – w roku 1990 policja skonfiskowała kalifornijskim handlarzom narkotyków 1979 sztuk broni, z czego tylko 58 wylądowało w subkategorii “Rifles” (wszystkie dane za David Kopel, “Rational Basis Analysis of Assault Weapon Prohibition”). 

    Niech mi ktoś pomoże zrozumieć: dlaczego osoba, posługująca się frywolnie w argumentacji emocjonalnymi obrazami zamordowanych dzieci [1], chce zakazywać sprzedaży i posiadania karabinów, które wedle wszelkiej dostępnej wiedzy i dowodów empirycznych praktycznie w ogóle nie zabijają dzieci, a z drugiej strony ta sama osoba zdaje się nie odczuwać większych wyrzutów sumienia, gdy broń krótką wspaniałomyślnie eliminuje z kręgu podejrzanych o dokonywanie “masowych mordów” (na dzieciach)? Gdzie w tym logika? Gdzie deklarowane zatroskanie o życie i zdrowie najmłodszych przedstawicieli populacji? [2] Przecież pistolety i rewolwery używane są do popełniania połowy zabójstw w USA – w tym ogromnej większości zabójstw z broni palnej! W samym Chicago, które podaje King jako przykład “zdziczenia Ameryki”, ze wszystkich dostępnych rodzajów broni to właśnie jego “pistolety” dominują na ulicach i regularnie przetrzebiają szeregi (nie mogę się powstrzymać) uczniów czekających na przystanku na przyjazd szkolnego autobusu:chicago_guns

    Źródło: WBEZ91.5, “The Data behind Chicago’s Gun Crimes”

    Jeśli zatem w propagandzie przeciwników broni palnej coś zasługuje na złowieszczą etykietę “broni masowego rażenia”, to na pewno nie stary dobry Bushmaster, z którego świr Lanza strzelał do białych dzieci z Newtown.   

    W bezrefleksyjnym demonizowaniu karabinów [3] King nie jest osamotniony – facet po prostu ślepo powtarza wyświechtane frazesy maglowane przez lobby rozbrojeniowe nieprzerwanie od 1989 roku i robi to z takim wewnętrznym przekonaniem o ich słuszności, jakby Mojżesz mu zesłał te prawdy na glinianych tablicach. Weźcie dowolną publikację dowolnego dziennikarza mainstreamowego, która ukazała się na przestrzeni od stycznia do marca 2013 roku na fali medialnego zainteresowania tragedią w Connecticut, a od razu rozpoznacie dokładnie ten sam schemat: “dramatyczna” narracja, w którą wplecione zostały protekcjonalne komentarze podminowane moralnym oburzeniem, całość zaś spuentowana konkluzjami rodem ze słabego kabaretu. Żenujący artykuł Mike’a Lupica z nowojorskiego “Daily News” stanowi w pewnym sensie ukoronowanie tej twórczości. Najpierw prowokacyjny tytuł: “Tchórzliwi politycy plują na groby ofiar z Newtown”, a dalej spekulacje na temat tego, ile żyć można by uratować, gdyby tylko zabójca strzelał – uwaga – z pistoletu (But what dollar value would the NRA put on the life of a single child who could have been saved that morning if Adam Lanza had only been firing away with a handgun?)

    Wszystko, co znajduje się w eseju Kinga, powstało na skutek takiego właśnie mechanicznego procesu reprodukowania najbardziej zużytych haseł aktywistów “Bandy Brady’ego” – nie ma tam ani jednej oryginalnej myśli, jedynie grafomański banał, będący pochodną wygórowanych ambicji autora oraz chęci pouczania maluczkich. Chyba wolno mi od ikony amerykańskiej popkultury i medalisty “National Book Foundation” wymagać nieco więcej pomyślunku? 

    Oprócz mentorskiego, karcąco-umoralniającego tonu, skierowanego do zwolenników broni palnej, “Guns” to także spowiedź samego twórcy, który posypuje głowę popiołem i przyznaje się do młodzieńczych błędów. Dla koneserów przebogatej spuścizny Kinga będą to zapewne najsmakowitsze fragmenty, gdyż dają one wgląd w meandry jego biografii, dla mnie była to kolejna niepotrzebna zapchajdziura. King pisze, że jedną ze swoich książek, którą wypuścił dawno temu pod pseudonimem Richard Bachman [4], wycofał z rynku, ponieważ pchnęła ona paru psychopatów do mordu i że w związku z tym członkowie NRA powinni tak samo postąpić z “karabinami szturmowymi”, tj. zgodzić się na wycofanie ich ze sprzedaży, bo to się nazywa – uwaga, uwaga – “odpowiedzialność”:

    Nie zabroniłem publikowania “Rage”, bo prawo tego wymagało. Byłem chroniony na mocy Pierwszej Poprawki i prawo nie mogło mnie zmusić do wstrzymania publikacji. Zrobiłem to, bo w mojej ocenie książka mogła się przyczynić do krzywdzenia ludzi i tak należało postąpić. Broń szturmowa będzie dostępna dla wariatów, dopóki potężne siły zwolenników broni nie zdecydują się dokonać zwrotu. Muszą przyjąć odpowiedzialność i rozróżnić, że nie jest ona tym samym co wina. Muszą powiedzieć “popieramy te środki nie dlatego, że prawo od nas tego wymaga, ale dlatego, że jest to delikatna kwestia”. Dopóki tak się nie stanie, dopóty ciąg strzelanin będzie trwać.

    [I didn’t pull Rage from publication because the law demanded it; I was protected under the First Amendment and the law couldn’t demand it. I pulled it because in my judgement it might be hurting people, and that made it the responsible thing to do. Assault weapons will remain readily available to crazy people until the powerful pro-gun forces in this country decide to do a similar turnaround. They must accept responsibility, recognizing that responsilibity is not the same as culpability. They need to say, “we support these measures not because the law demands we support them, but because it’s the sensible thing. Until that happens, shooting sprees will continue.]

    Po co King w ogóle o tym wspomina? Jakie to ma znaczenie? Rob Zombie też ma zaświecić odznaką przyzwoitego obywatela i zażądać wycofania z dystrybucji remake’u “Halloween”, ponieważ jakiś dzieciak zainspirował się filmem, po czym brutalnie zamordował własną matkę i siostrę? Nie ogarniam. Nie ogarniam również, na jakiej podstawie King twierdzi, że zakaz sprzedaży “groźnie wyglądających karabinów” położy kres szkolnym masakrom. Wystarczy powiedzieć, że najkrwawsza i najbardziej spektakularna (obfitująca w najwięcej ofiar) szkolna egzekucja w dziejach Ameryki miała miejsce w 2007 roku w obrębie gmachu Politechniki i Uniwersytetu Stanowego Wirginii. Oprawca użył wtedy dwóch pistoletów – Walthera P22 i Glocka 19. Mógłbym tak wyliczać piętrzące się bzdury. W zacytowanym urywku najmocniej wkurza jednak nie tyle autorska ignorancja (do której zdążyłem przywyknąć, delektując się audiobookiem), co przykry fakt, że King przez cały czas posługuje się fałszywą analogią. 

    Dobrowolne wycofanie towaru/książki ze sprzedaży nie jest tym samym co egzekwowany pod przymusem zakaz handlu karabinami. Właściciele broni mają już teraz możliwość postąpić podobnie jak King. Jeśli tylko uznają, że posiadany przez nich karabinek w jakikolwiek sposób przyczynia się do tego, że na drugim końcu Ameryki jakiś psychol wbije do szkolnej gun free zone i rozwali dwa tuziny swoich rówieśników, w każdej chwili mogą taki karabin “wycofać z rynku”. Fortel polega na tym, że King wcale nie sugeruje, iż posiadacze karabinów powinni z własnej woli dokonać tego samego wyboru co on – King wymaga od nich, by pod groźbą kary więzienia zaprzestali kupowania broni i nawołuje do ustanowienia prohibicji na produkcję i dystrybucję karabinów na rynek cywilny. W egzekwowaniu tego zakazu mają mu oczywiście pomóc uzbrojone po zęby oddziały policyjne. King domaga się po prostu uchwalenia prawa, które zabroniłoby publikowania takich książek jak “Rage” – tyle że w odniesieniu do broni palnej. Dlatego jego analogia, która w zamyśle miała być głęboka, jest kompletnie poroniona.

    To jest w ogóle grubsza sprawa, bo dotyczy formacji ideologicznej, z którą King się utożsamia – to, co mi się podoba i co ja uznaję za fajne, ma być legalne i ma być “prawem człowieka”. Natomiast to, co mi się nie podoba, ma być objęte zakazem, a korzystanie z tego uznane za przestępstwo federalne. Dwa różne standardy dla dwóch różnych konstytucyjnych zapisów: Pierwsza Poprawka – świętość nie do ruszenia, Druga Poprawka – w większości do kasacji. W obronie wolności wypowiedzi King poszedłby na barykady, ale już prawo posiadania i noszenia broni do obrony życia i mienia (i wolności słowa) to dla niego relikt poprzedniej epoki kultywowany przez bandy wieśniaków czy religijnych oszołomów. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że King nie czerpie zysków z Drugiej Poprawki – bogactwo i sławę zapewniła mu Pierwsza. Tupet autora “Guns” sprowadza się więc do tego, że pod ochroną Pierwszej Poprawki pisze esej, w którym nawołuje do podkopywania fundamentów Drugiej i jeszcze na tej hipokryzji zarabia.

    Na koniec sprawa niezwiązana bezpośrednio z esejem Kinga, ale za to mocno związana z mentalnością ludzi takich jak on. Jak wiadomo, King jest dumnym obywatelem stanu Maine, gdzie spędził znakomitą większość swojego życia. Dodatkowo ma rezydencję zimową nad Zatoką Meksykańską w Sarasocie na Florydzie. Floryda i Maine należą do tych stanów, które od “Bandy Brady’ego” dostają regularnie najniższe noty z możliwych. O Florydzie wpis już był. Co się zaś tyczy Maine – jest to bezdyskusyjnie najbezpieczniejsze (jeżeli bezpieczeństwo mierzyć wskaźnikami przestępczości i statystykami FBI) terytorium w Ameryce. Jest tam tak bezpiecznie, że w wielu miasteczkach w ogóle nie ma funkcjonariuszy policji (szeryf zjawia się raz na tydzień na pączka), zaś ludzie od dwudziestu lat zostawiają okna i drzwi otwarte na noc. Wyobraźcie sobie, że mimo to działa na terenie tego stanu organizacja, która nazywa siebie Coalition for a Safer Maine, i King wspiera ją finansowo. Ostatnio przelał na ich konto pięciocyfrową sumkę.

    ____________________

    [1] Najpierw organizacja Michaela Bloomberga wydaje instruktaż, w którym poucza, jak prowadzić debatę nt. broni palnej (opowiadaj historie pełne żywych emocji, przywołuj mocne i dosadne obrazy miejsc zbrodni, rodzin w żałobie etc.), potem Michael Moore domaga się upublicznienia zdjęć zmasakrowanych dzieci z Sandy Hook (link), a teraz King wyjeżdża z czymś takim:

    Życzyłbym sobie, żeby ktoś zaciągnął członków NRA na miejsce tych tragedii, gdzie musieliby założyć kalosze i gumowe rękawiczki i pomóc sprzątać krew, mózgi i kawałki jelit wciąż zawierające na wpół strawione jedzenie, które było ostatnim posiłkiem niewinnej przypadkowej ofiary strzelaniny.

    [One only wishes Wayne LaPierre and his NRA board of directors could be drafted to some of these [violent] scenes, where they would be required to put on booties and rubber gloves and help clean up the blood, the brains, and the chunks of intestine still containing the poor wads of half-digested food that were some innocent bystander’s last meal.]

    [2] George Carlin o dzieciach → link. Puenta świetna, a humor czarny jak smoła:

    Podam wam kolejny przykład nadopiekuńczości. Zauważyliście, że za każdym razem, jak jakiś uzbrojony w kałacha gość przespaceruje się po szkolnym podwórku, zabijając trzech albo czterech uczniów i paru nauczycieli, to następnego dnia w tej samej szkole zaczyna roić się od konsultantów, doradców, psychiatrów i innych terapeutów, próbujących pomóc dzieciakom radzić sobie z traumą? Cholera, kiedy ja byłem dzieckiem, jeden typ wpadł do naszej szkoły i zabił kilkoro z nas, a my nic, od razu zabraliśmy się do liczenia: “35 uczniów minus 4 równa się 31”. Byliśmy twardzi.

    [Here’s another example of overprotection. You ever notice on the TV-news every time some guy with an AK47 strolls on to a school yard and kills three or four kids and a couple of teachers, the next day… the next day the school in overrun with counsellors, and psychiatrics, and grief counsellors, and trauma therapists trying to help the child cope. Shit, when I was in school, someone came to our school and killed three or four of us; we went right on with our arithmetic: “35 classmates minus 4… equals 31”. We were tough.]

    W odróżnianiu od większości celebrytów, ludzi mediów, jak zwał, tak zwał – Carlin nigdy nie był przeciwny broni palnej. Nie znosił NRA, z czym się nie krył, ale do broni nic nie miał. W wywiadzie dla Playboya z 1982 roku mówił:

    Planuję kupić broń, jak przestępczość się pogorszy. Wierzę, że moim pierwszym obowiązkiem jest przetrwać. I nie mówię tu tylko o bandziorach włamujących mi się do chaty. Kiedyś na serio rozważałem kupno broni do obrony przed policją. Jeśli będę potrzebował broni, żeby przeżyć, zdobędę ją. I użyję.

    [I plan to get a gun if crime gets any worse. I believe my first duty is to survive. And I’m not just talking about criminals coming into my home. I once seriously considered getting a gun to protect myself from the police. If I need a weapon to continue living, I’ll get one. And I’ll use it.]

    W 2001 roku podczas występu na nowojorskiej scenie wypalił w swoim stylu, gasząc nieco publikę:

    Nie jestem przeciwny broni palnej. Nie jestem jak te bezmózgie hollywoodzkie lachociągi. Nie mam nic przeciwko broni, nie mam nic przeciwko nabojom, nie mam nawet nic przeciwko ludziom strzelającym do siebie.

    [I’m not against guns. I’m not one of those mindless Hollywood cocksuckers. I’m not against guns, I’m not against bullets, I’m not even against people shooting each other.]

    [3] Dwa zdania wyjaśnienia: choć termin assault rifle, względnie assault weapon, służący na określenie karabinków strzelających ogniem pojedynczym, został wymyślony przez producentów broni palnej (zobacz okładki magazynów branżowych z lat osiemdziesiątych XX stulecia), to w świadomości opinii publicznej oraz w słownikach zwykłych Amerykanów nie istniał on przed rokiem 1989 – do powszechnego użytku wszedł dopiero za sprawą raportu Josha Sugarmanna, założyciela i prezesa skrajnie antybroniowej organizacji Violence Policy Center (VPC). W tym sensie uprawnione jest twierdzenie, że fraza “karabin szturmowy” stanowi wyłącznie wytwór hoplofobicznej socjotechniki. Sugarmann pisał: Temat broni szturmowej jest nowy. Jej groźny wygląd w połączeniu z chaosem pojęciowym – ludzie nie odróżniają broni maszynowej od samopowtarzalnej – może tylko pomóc w budowaniu społecznego poparcia dla restrykcji [Assault weapons (…) are a new topic. The weapons’ menacing looks, coupled with the public’s confusion over fully automatic machine guns versus semi-automatic assault weapons can only increase the chance of public support for restrictions on these weapons].

    [4] Po masakrze w ogólniaku Columbine (1999) King podjął decyzję o wstrzymaniu dalszej publikacji powieści “Rage”, gdyż posłużyła ona za inspirację dla młodocianych sprawców. W eseju autor wspomina jeszcze o trzech innych incydentach, w które zaangażowani byli uczniowie otrzaskani z lekturą “Gniewu” i którzy w konsekwencji zapałali żądzą zabijania i wkroczyli do swoich szkół z załadowaną bronią. Fabuła tej najwyraźniej “morderczej” książki osnuta jest wokół historii nastoletniego chłopca – niejakiego Charliego Deckera. Pewnego dnia przynosi on do szkoły broń ojca, rozwala dwójkę nauczycieli, po czym zamyka się w klasie wraz z innymi uczniami i bierze ich za zakładników.