Przejdź do treści

Rysa na krysztale policyjnego samozadowolenia

    Oficjalne wskaźniki przestępczości są fałszywą miarą skuteczności policji. Ci, którzy badali problem wiarygodności policyjnych raportów, wiedzą, że w najlepszym razie są one niepewne, w najgorszym zaś – bezużyteczne. Mimo to wszyscy, łącznie z naukowcami, dalej z nich korzystają.

    [Changes in reported rates are a fraudulent measure of police effectiveness. Although everyone who has looked into the reliability of reported crime figures knows that they are unstable to the point of worthlessness, everyone, including academics, continues to use them.]

    – “Police Manipulations of Crime Reporting” (link)

    W jednym z ostatnich wpisów o nowojorskim cudzie w zmaganiach z przestępczością uliczną powoływałem się szeroko na autorytet Franklina E. Zimringa, autora “The City That Became Safe”. Okazuje się, że przynajmniej część zawartych w jego monografii spostrzeżeń należy traktować ze sporą rezerwą.

    Optymizm Zimringa oraz triumfalizm i samozadowolenie obnoszących się swoimi sukcesami na konferencjach prasowych członków policyjnej wierchuszki zakwestionował Eli Silverman, specjalista od kryminologii z Wyższej Szkoły Prawa Karnego im. Johna Jaya w Nowym Jorku. Prelekcja, z którą w lutym 2013 roku zjawił się w Sydney na spotkaniu zorganizowanym przez australijskie Biuro Statystyczno-Badawcze ds. Przestępczości (Bureau of Crime Statistics and Research), trwa przeszło godzinę i jest w całość po angielsku, dlatego postanowiłem w paru akapitach streścić jej zawartość. Sam wykład to nic innego jak skrócona wersja szlagierowej publikacji Silvermana, napisanej przy współpracy z emerytowanym kapitanem NYPD, Johnem A. Eterno – “Zarządzanie poprzez manipulację” (strona projektu → link). 

    Zarówno Silverman, jak i Eterno mają za sobą wieloletnie powiązania z NYPD, więc to nie jest tak, że za przepychanki z koniem biorą się przypadkowi ludzie. Obydwaj nie negują faktu, że przestępczość w Nowym Jorku zmalała w latach 90. XX wieku. W całej Ameryce trendy się wtedy odwróciły. To, co poddają w wątpliwość, dotyczy dekady następnej – dla Zimringa jest ona kontynuacją sukcesów i fenomenem w skali kraju, dla Silvermana i Eterno – powrotem do ponurej przeszłości Departamentu (Frank Serpico i komisja Knappa). Dowody przedstawione przez autorów, demaskujące łajdacką policyjną praktykę, są miejscami przytłaczające.

    NYPD jest aktywnie zaangażowana w rozmaite formy statystycznych kuglarstw, wliczając w to sztuczne stabilizowanie na niskim poziomie wskaźników przestępczości ulicznej, redukowanie rangi przestępstw na drodze przerzucania raportowanych incydentów z “ciężkiej” subkategorii index-crimes (zgwałcenia, włamania, napaści rozbójnicze, podpalenia, wymuszenia) do non-index (wykroczenia), co jest o tyle kluczowe, że przestępstwa klasyfikowane jako non-index-crimes nie trafiają później do corocznych podsumowań FBI ze względu na niską szkodliwość społeczną i w efekcie dane miasto/hrabstwo wygląda na papierze lepiej niż w rzeczywistości, wreszcie – zaniżanie liczby skarg składnych przez osoby poszkodowane albo zniechęcanie poszkodowanych do zgłaszania przestępstw.

    Głównym przedmiotem analizy Silvermana i Eterno jest zainicjowany w 1994 roku program służący do zarządzania i mapowania danych – CompStat (skrót od COMPuter STATistics albo w alternatywnej wersji COMParative STATistics, czyli komputerowe porównywanie danych). Jak można się dowiedzieć z podlinkowanego materiału, Silverman nie jest zapiekłym wrogiem tego systemu, ale twardo obstaje przy twierdzeniu, że nowojorska policja zrobiła sobie z niego bożka i znajduje się pod jego wpływem jak zaczadzony zabobonem średniowieczny wieśniak. Na cotygodniowych spotkaniach naczelnicy departamentów przedstawiają i recenzują przed swoimi przełożonymi zebrane tydzień wcześniej dane i na ich podstawie są oceniani przez gremium. Kto oglądał odcinek otwierający trzeci sezon serialu HBO “The Wire”, ten posiada już ukształtowanym wyobrażeniem, jak przebiegają w praktyce takie spotkania.

    Badacze oferują szereg solidnych dowodów na poparcie krytyki CompStatu. Po pierwsze, ankiety przeprowadzane wśród aktywnych i byłych funkcjonariuszy. Po drugie, oświadczenia wysoko postawionych urzędników związkowych, reprezentujących niemal wszystkie szczeble policyjnej hierarchii: od zwykłych krawężników po sierżantów. Po trzecie, porównania trendów w przestępczości odzwierciedlonych w indeksach kryminalnych (index versus non-index) oraz zestawienia danych policyjnych z dokumentacją i archiwami szpitalnymi. Po czwarte – tajne zapisy instrukcji i poleceń wydawanych podwładnym w terenie przez ich przełożonych (taśmy Schoolcrafta), a także niezależne raporty o nadużyciach w innych agencjach podległych pod nowojorski magistrat, które też przeszły na CompStat.

    1. Ankiety

    Silverman i Eterno rozdysponowali mailowo ankiety do 4069 policjantów, którzy pełnili służbę w terenie i odchodzili na emerytury począwszy od roku 1941. Odpowiedzi zwrotne nadesłało 48 proc. z nich. W gronie respondentów była zarówna kadra dowódcza, jak i detektywi oraz stójkowi. Ponad połowa z tych osób miała pełną świadomość manipulowania statystykami, a przeszło 80 proc. potwierdziło, że znane im są minimum trzy przypadki “korygowania” danych o przestępczości. “Napaści stawały się nękaniem, większe kradzieże – małymi, włamania z kradzieżą – wtargnięciem na teren prywatny” – zdradził jeden z funkcjonariuszy w komentarzu dołączonym do sondy.

    Przy drugim podejściu autorzy przeprowadzili doraźną sondę uzupełniającą na próbie 491 emerytowanych członków Stowarzyszenia Kapitanów Policji (CEA albo Captain’s Endowment Association), następnie zaś rozszerzyli ją o kolejne trzydzieści wywiadów, tym razem bardzo drobiazgowych, z wybranymi respondentami. Co się okazało? Aż 309 ankietowanych, którzy służyli w okresie po wprowadzeniu CompStatu, przyznało, że doświadczyli zauważalnie mniej nacisków ze strony swoich przełożonych na dotrzymywanie elementarnej uczciwości podczas kompilowania statystyk aniżeli ich poprzednicy, zatrudnieni przed uruchomieniem procedur. Spośród 160 dowódców, pracujących pod dyktando CompStatu i mających podejrzenia dot. “redagowania” raportów, 78 proc. zgodziło się, że przynajmniej jedna ze zmian, którą zalecili podwładnym, mogła być nieetyczna. W zestawieniu z mundurowymi sprzed ery cyfryzacji, ci z lat dziewięćdziesiątych i później częściej wspominali o odczuwaniu presji wywieranej przez szefostwo, co prowadziło do manipulacji w kodowaniu przestępstw.

    2. Zeznania pracowników związkowych

    Naciski, o których wspominają ankietowane osoby, znalazły swoje odbicie w sprawozdaniach i deklaracjach składanych przez związkowych oficjeli. W artykule z 2004 roku protokolant najpotężniejszego związku zawodowego policjantów w Ameryce (The Patrolmen’s Benevolent Association/PBA) zarzucił swoim pryncypałom “ślepe uleganie wpływom CompStatu” (że niby ten system działa na nich niczym narkotyk) i tworzenie iluzji malejących wskaźników poprzez umieszczanie poszczególnych incydentów w niewłaściwych subkategoriach, zaniżanie strat materialnych powstałych na skutek zniszczenia czy też dewastacji cudzej własności, wreszcie – zapisywanie wielokrotnych przestępstw jako pojedynczych zdarzeń.

    Ten sam urzędnik PBA podkreślił, że wyjątkowo nikczemnym sposobem preparowania liczb jest praktyka utrudniania czy wręcz uniemożliwiania ludziom dokonywania zgłoszeń. Chodzi o umiejętność takiego pokierowania petentem, żeby po przyjściu na komisariat czuł się jak kryminalista i w rezultacie zrezygnował z drążenia tematu własnej wiktymizacji, oszczędzając sobie dalszych upokorzeń. Pewien anonimowy detektyw w stanie spoczynku w rozmowie z autorami przywołał ekstremalny przykład bagatelizowania meldunków przez NYPD. Podczas rutynowego przesłuchania ofiary gwałtu odkryto, że ten sam sprawca dopuścił się wcześniej sześciu innych napaści na tle seksualnym, lecz wszystkie ataki zostały sklasyfikowane jako “wtargnięcie na teren prywatny”. Detektyw wyjaśnił, na czym polegało fabrykowanie raportów: jego zwierzchnicy szukali po prostu czegoś, co można by bez szkody wyeliminować z narracji ofiary. Jedno słowo, czasami dwa słowa w zupełności wystarczyły, żeby brutalne przejawy agresji zmienić na błahe wykroczenie.

    3. Wykroczenia vs poważne przestępstwa

    Dynamika non-index-crimes z lat 2000-2009 odsłania równie posępny obraz. Do 2010 roku NYPD konsekwentnie odmawiał ujawnienia jakichkolwiek danych odnośnie puli wykroczeń. Dopiero proces wytoczony przez redakcję “Timesa” wymusił na nich upublicznienie bilansów. Silverman i Eterno zwracają uwagę na ogromne, nienaturalne różnice pomiędzy pokrewnymi rodzajami przestępstw. Z jednej strony w podgrupie non-index można zaobserwować 71 proc. wzrost przypadków wtargnięć na teren prywatny, a z drugiej 41 proc. spadek liczby włamań w kategorii index-crimes; 5 proc. spadek przestępstw na tle seksualnym po stronie wykroczeń, po stronie index-crimes 38 proc. obniżka liczby zgwałceń; 9 proc. redukcja liczby napadów raportowanych jako wykroczenia i 42 proc. spadek rozbojów klasyfikowanych jako poważne przestępstwa. Badacze są przekonani, że te oraz inne różnice sugerują zakrojony na szeroką skalę szwindel, ponieważ wielokrotnie empirycznie udowadniano, iż trendy w przestępczości są do siebie bardzo zbliżone w obydwu kategoriach i zazwyczaj rozwijają się równolegle.

    NYC_stats_criminal_trespass

    4. Wyciągi ze szpitalnych rejestrów

    Według Zimringa, zarzuty o fałszowanie statystyk zawsze najlepiej odpierać, zderzając je z alternatywnymi źródłami zastępczymi. Okręgowe placówki zdrowotne prowadzą drobiazgowy rejestr zgonów, opracowują też raporty w każdym przypadku zaklasyfikowanym przez policję jako morderstwo lub umyślne spowodowanie śmierci. W ciągu ostatnich 20 lat dane te niemal idealnie pokrywały się z policyjnymi statystykami. Kradzieże samochodów (których wolumen stopniał o niewiarygodne 94 proc.) odnotowywane są natomiast przez firmy ubezpieczeniowe, odbierające roszczenia poszkodowanych. Dwa niezależne biura ubezpieczycieli udostępniły autorowi sprawozdania dotyczące zgłoszeń kradzieży, uszeregowane według lat. Potwierdziły one spadek liczby tego rodzaju incydentów o ponad 90 proc. Szkopuł w tym, że zabójstwa i kradzieże samochodów to akurat najmniej podatne na manipulacje typy przestępstw. Pytanie, co z resztą deliktów?

    Kiedy porówna się ze sobą statystyki napaści i przewinień narkotykowych, akumulowane przez CompStat i archiwizowane przez nowojorskie szpitale, różnica jest uderzająca. NYPD utrzymuje, że w latach 1996-2006 odsetek tych pierwszych spadł o połowę, tymczasem rzut oka na rejestry i kartoteki szpitalne za te same lata pozwala wysnuć wnioski przeciwne: 90 proc. wzrost liczby wizyt na pogotowiu w wyniku obrażeń odniesionych w trakcie fizycznych konfrontacji oraz korespondujący z nim 129-procentowy skok liczby interwencji na urazówce w związku z ranami postrzałowymi plus 15-procentowy wzrost liczby osób hospitalizowanych. Silverman nie ma złudzeń – absolutnie żadne dane ze szpitali nie potwierdzają wersji NYPD o znaczącej redukcji napaści/pobić. Rozziew jest zbyt wielki.

    NYC_stats_assaults

    (po kliknięciu diagramy otworzą się w pełnej rozdzielczości w oddzielnym oknie)

    Co się zaś tyczy nielegalnych używek, nowojorska policja argumentuje, że na przestrzeni lat 2000-2009 odnotowała aż 22.5 proc. obniżkę przestępstw skojarzonych z narkotykami (przy okazji też 32 proc. spadek liczby wykroczeń), lecz informacje gromadzone przez Departament Zdrowia i Higieny Psychicznej Miasta Nowy Jork zdradzają, iż w latach 1999-2006 proporcja hospitalizowanych z powodu zażywania prochów wzrosła o 14 proc.

    5. Nagrania

    Taśmy Schoolcrafta, czyli kasety zawierające zarejestrowane potajemnie nagrania z dwóch różnych komisariatów, na których słychać komendantów pouczających swoich podwładnych, jak nie angażować się zbytnio w robotę, bez wątpienia należą do najmocniejszych dowodów przeciwko skandalicznej polityce NYPD.

    Adrian Schoolcraft, rodowity Teksańczyk, przeprowadził się do NYC w 2000 roku, żeby być bliżej rodziców (matka chorowała na raka). Dwa lata później wstąpił do NYPD. Miał za sobą czteroletnią przygodę z marynarką wojenną na okręcie USS Blue Ridge kursującym w pobliżu Japonii; parokrotnie odznaczony, w tym orderem “Za służbę w obronie narodu” oraz medalem za wzorowe zachowanie. Jako oficera 81. dzielnicowego komisariatu na Brooklynie wkrótce został oddelegowany do pracy w murzyńskim dystrykcie. Schoolcraft szybko zdecydował, że będzie nosił przy sobie dyktafon i nagrywał wszystkie rozmowy z mieszkańcami Brooklynu na wypadek, gdyby któryś z tubylców zechciał go później oskarżyć o rasistowskie profilowanie w kontaktach z ludnością. Niedługo potem zaczął także nagrywać swoich przełożonych.

    I brudy wypłynęły.

    Historię Schoolcrafta opisał “The Village Voice” – nowojorski tygodnik muzyczny, wydawany nieprzerwanie od 1955 roku. Po tym jak Schoolcraft przedstawił wyniki swojego prywatnego dochodzenia oficerom śledczym, przełożeni najpierw zdjęli go z pola i odstawili do pracy za biurkiem, po czym skierowali na przymusowe leczenie psychiatryczne (wcześniej podrzucano mu do szafki liściki niedwuznacznie sugerujące zmianę pracy, a oddział SWAT robił naloty na jego chatę). Sześć dni spędził na obserwacji w Jamaica Hospital, często przykuty kajdankami do łóżka. Obecnie nie pracuje już w szeregach nowojorskiej policji, złożył pozew sądowy przeciwko NYPD i personelowi szpitala psychiatrycznego, w którym go siłą przetrzymywano, opiewający na sumę $50 milionów.

    Adrian Schoolcraft

    Ujawnienie zawartości nagrań, a przede wszystkim wydanie ich drukiem w książce Grahama Raymana “The NYPD Tapes. A Shocking Story of Cops, Cover-ups, and Courage” sprawiło, że sam komisarz nowojorskiej policji, Raymond Kelly, poczuł się w obowiązku zareagować i zlecił wszczęcie “wewnętrznego śledztwa”. Silverman uważa jednak, że nie ma co się łudzić na pozytywny rezultat tego dochodzenia – afera zostanie cichaczem pogrzebana.