Przejdź do treści

Czy Polacy są agresywni?

    Sondaż Ipsos z przełomu czerwca/lipca 2022 roku. Spośród wszystkich nacji uczestniczących w badaniu Polacy wyrazili najmniejsze zaniepokojenie poziomem przestępczości/przemocy w swoim kraju.

    Ulubiony argument naszych rodzimych hoplofobów brzmi zazwyczaj tak:

    W kraju, gdzie przynajmniej jedna trzecia dorosłej populacji co wieczór jest po alkoholu, łatwy dostęp do broni palnej wyzwoli rodzinne i sąsiedzkie masakry; pijany Polak, zamiast chwycić za siekierę, pociągnie za spust. (link)

    Innym razem tak:

    Agresywni. (…) Bezduszni. (…) Wkurwieni. (…) Tacy jesteśmy. (link)

    Jeszcze kiedy indziej tak:

    Jesteśmy dość nerwowym społeczeństwem. Ludzie mogą chcieć używać broni jako straszaka w sytuacjach spornych pomiędzy sobą. (link)

    Czasami ktoś błyśnie aluzją do historii USA:

    Skandal. Polska stanie się Dzikim Zachodem. (link)

    Robiąc sondę uliczną, można też usłyszeć wariant w postaci mądrości ludowej:

    Polakom to lepiej dać słabe kije niż broń. Polacy bez broni i tak się tłuką, biją, zabijają, kamieniami rzucają. (link)

    W szeregach medialnych ekspertów panuje z kolei przekonanie, że:

    Rozsądne centrum [wśród zwolenników broni w Polsce] to znikomy odsetek. Reszta dzieli się na ludzi nienawidzących Rosjan i gotujących się do wojny partyzanckiej z agresorem ze Wschodu oraz na tych, którzy marzą o pojedynku z islamskimi terrorystami. (link)

    Na szczytach polityki (Jarosław Kaczyński) dominuje zaś opinia, iż niejedno wesele skończyłoby się masakrą biesiadników. (link)

    Krótko mówiąc, w głowach hoplofobów Polska jawi się jako kraj zdziczały na wzór podupadłej, afrykańskiej republiki, zasiedlony przez plemiona troglodytów, oszołomów i jaskiniowców. Nie żartuję. Pogląd głoszący, iż Polacy są warcholskim narodem i w trosce o ich dobro nie wolno dawać im broni, bo wymordują się przy pierwszej sąsiedzkiej kłótni o flaszkę, jest tak głęboko zabetonowany we wszystkich grupach zawodowych – od robotniczych po menadżerskie – we wszystkich przedziałach dochodowych – od drobnych ciułaczy po krezusów – i na wszystkich szczeblach sprawności intelektualnej – od tępaka (np. prominentnego dziennikarza „Polityki”) po członka Mensy – iż niepoświęcenie osobnego wpisu na analizę tego zjawiska byłoby karygodnym zaniedbaniem. Postanowiłem więc przybliżyć czytelnikom bloga to groteskowe zagadnienie za pomocą kilku wykresów. Naturalnie musiałem się śpieszyć, gdyż zgodnie z kasandrycznymi prognozami, przy takim natężeniu wewnętrznej agresji III RP czeka nieuchronny zjazd w stronę krwawej anarchii i za jakiś czas nie będzie już czego wizualizować.

    Na pytanie zadane w tytule najłatwiej odpowiedzieć, sięgając bezpośrednio do statystyk przestępczości (lub szerzej: interpersonalnej przemocy). Zacietrzewieni przeciwnicy broni palnej oczywiście nigdy nie podejmują się tej czynności, bo ze wszystkich sensownych źródeł (raporty policyjne, rejestry szpitalne, międzynarodowe badania wiktymizacyjne) jednoznacznie wynika, że Polska jest krajem, w którym zjawisko przemocy występuje w niewielkim nasileniu. Mało tego: w kilku kategoriach (np. napaści seksualne) notujemy rekordowo niskie wskaźniki w ujęciu globalnym, a już z całą pewnością najniższe na kontynencie europejskim (zobacz więcej tutaj).

    Spójrzmy zatem najpierw, jak na przestrzeni ostatnich czterech dziesięcioleci kształtowała się w Polsce przestępczość kryminalna. Prezentację długofalowych trendów zacznę od tych przejawów bandytyzmu, które tradycyjnie wywołują największe poczucie trwogi wśród obywateli, czyli morderstwa, zgwałcenia, napady rabunkowe, napaści uliczne oraz kradzieże z włamaniem. Koniecznie należy podkreślić, że na przełomie lat 1989/1990, w związku z transformacją ustrojową, nastąpiła istotna zmiana wzorów przyjmowania i rejestrowania meldunków o pokrzywdzeniu przestępstwami. W praktyce około 30 proc. wszystkich czynów kwalifikowanych jako zabójstwo stanowią usiłowania. Wyodrębniłem je z ogólnego zbioru i zilustrowałem oddzielnie w postaci niebieskiej krzywej. Napaści prowadzące do śmierci ofiary (ciężki uszczerbek na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym: sprawca chce dotkliwie pobić i w tym zakresie działa z winy umyślnej, natomiast skutek, czyli śmierć ofiary, objęta jest winą nieumyślną) nie są w Polsce wliczane do agregatowej puli zabójstw (tabela, artykuł). Ponieważ jednak zajścia te odpowiadają za niewielki odsetek zgonów, można spokojnie założyć, iż nie wykrzywiają one linii trendu w stopniu powodującym zafałszowanie. Rozmiary populacji dla poszczególnych lat ściągnąłem z witryny GUS-u (link), informacje o zabójstwach z okresu 1980-2000 skopiowałem z publikacji profesora Krzysztofa Krajewskiego (link), natomiast dane obejmujące lata późniejsze pochodzą z dokumentacji KGP (link).

    Jak widać, wskaźniki zabójstw w Polsce ani razu nie przekroczyły (w nadającej się do zrekonstruowania perspektywie historycznej) obecnej średniej dla Europy (UNODC: link). W minionej dekadzie liczba morderstw spadła u nas tak bardzo, że znaleźliśmy się w rankingu tuż obok Norwegów i Duńczyków (współczynnik ~0.8 za rok 2016). Po wybuchu pandemii można było zaobserwować tendencję wzrostową, przy czym nie ma powodów do paniki. Krótkoterminowe fluktuacje, wywołane najczęściej zdarzeniami o charakterze losowym, są rzeczą normalną w każdym cywilizowanym kraju. Co ważne, niski poziom przestępczości, ba, stale poprawiającą się sytuację w tej kwestii, niezależnie potwierdzają cykliczne sondaże CBOS-u (patrzy rysunek 2 → link), w których respondenci indagowani są na temat stanu bezpieczeństwa w znanej sobie okolicy.

    Ktoś mógłby słusznie wytknąć, że same lokalne i/lub policyjne statystyki ogołocone z kontekstu mówią tyle co nic na temat rzeczywistej skali przemocy w Polsce, dlatego wklejam materiał porównawczy. Diagramy uszeregowane są chronologicznie w celu podkreślenia naszej konsekwentnie stabilnej pozycji. W odróżnieniu bowiem od innych nacji, które potrafią drastycznie przetasować kolejność stawki, awansując z dolnych rejonów drabiny prosto w okolice szczytu, III RP demonstruje znikomą mobilność i nie zmienia miejsca w rankingu. Zestawienia Eurostatu podane za serwisem forsal.pl (link). Wykresy uwzględniają przestępstwa (crime) tudzież akty przemocy i wandalizmu (violence, vandalism). Poszczególne delikty zdefiniowano jako wszystkie odnotowane przez policję przypadki łamania prawa z wyjątkiem drobnych wykroczeń: naruszenia nietykalności cielesnej, kradzieże z użyciem siły oraz napaści na tle seksualnym. Podane liczby dotyczą gęsto zaludnionych europejskich obszarów.

    Przechodzę teraz do sondaży wiktymizacyjnych, czyli zdecydowanie najbardziej miarodajnych źródeł porównawczych przestępczości między krajami, bazujących na ustandaryzowanej metodyce oraz identycznych definicjach czynów kryminalnych. I tak w ramach inicjatywy “World Poll” analitycy Gallupa spytali swoich respondentów, czy w okresie dwunastu miesięcy przed przeprowadzeniem rozmowy doznali przejawów fizycznej przemocy (Have you been victim of an assault crime in the last twelve months?). Poniżej zamieszczam finalne szacunki dla grupy wybranych krajów, wywiedzione z odpowiedzi udzielanych przez osoby od piętnastego roku życia wzwyż, które przyznały się do bycia ofiarą napaści (link). No i znowu nie mamy się czym chwalić: pijackie ustawki na działkowym grillu, nawalanki o wolne miejsca parkingowe koło Biedronki czy strzelaniny z udziałem dostępnej bez zezwolenia broni czarnoprochowej uplasowały nas w towarzystwie Kanady i Japonii.

    Estymacje Gallupa znajdują także swoje odzwierciedlenie w danych ankietowych gromadzonych przez Eurostat (link).

    Jest jeszcze sondaż ICVS (link), odwołujący się do realiów z przełomu wieków XX i XXI. Jego specyfika polega na tym, że rozbito w nim pobicia/bójki na przestępstwa faktycznie popełnione (słupki w odcieniu niebieskim) i nieudane próby, względnie groźby werbalne (kolor szary). Pytanie brzmiało: “Pomijając napaści seksualne, czy w przeciągu minionych pięciu lat ktokolwiek zaatakował pana/panią lub też groził panu/pani użyciem przemocy w sposób wyraźnie zastraszający w domu albo gdziekolwiek poza domem, przykładowo: w barze, na ulicy, w szkole, w środkach komunikacji publicznej, w kinie, na plaży lub w miejscu pracy?” Polska znowu pod średnią:

    Warto wspomnieć przy tej okazji o badaniu z roku 1995, wykonanym przez działający pod oenzetowską egidą Europejski Instytut ds. Zapobiegania i Kontroli Przestępczości w Helsinkach (The European Institute for Crime Prevention and Control). Jak zaznacza Krzysztof Krajewski, komentując wyniki eksperymentu – nawet w latach dziewięćdziesiątych XX wieku w relacji do Europy Zachodniej Polska jawiła się jako kraj o średnim nasileniu przestępczością ujawnioną oraz rzeczywistą. Na trzynaście państw poddanych ocenie zajęliśmy dopiero dziesiątą lokatę, zaś wskaźniki przemocy miały u nas wartość poniżej przeciętnej. Na minus wyróżnialiśmy się jedynie w subkategorii ataków rozbójniczych, przy czym trzeba uczciwie doprecyzować, że była to konsekwencja skrzywienia, wywołanego nienaturalnie wysokim odsetkiem wiktymizacji rozbojami usiłowanymi. W zakresie rozbojów faktycznie dokonanych Polska figurowała za Czechami, USA, Szwajcarią i Anglią wraz z Walią – na pozycji czwartej (patrz diagramy z pracy Krajewskiego).

    Jak zareaguje dobrze zaprogramowany hoplofob, kiedy skonfrontuje się go z przedstawionymi wyżej informacjami, czytaj: z twardą rzeczywistością empiryczną? Zareaguje w sposób spodziewany dla osoby, która właśnie doznała szoku poznawczego – zrobi spektakularnego fikołka intelektualnego i zmieni narrację o 180 stopni: Skoro Polska jest jednym z najbezpieczniejszych krajów Europy, to Polacy i Polki nie potrzebują na co dzień broni do obrony. Być może padnie też riposta: U nas jest spokój, bo nie posiadamy broni. Dzięki takiemu mechanizmowi wyparcia ciepłe, kolorowe ideolo przetrwa każdy napór ze strony faktów i logiki.