Przejdź do treści

Statystyki FBI dotyczące interwencji uzbrojonych cywilów

    Bazując na niekompletnych raportach FBI, media notorycznie zaniżają liczbę strzelanin, które powstrzymują cywile uzbrojeni w broń palną. W efekcie powstaje fałszywe złudzenie, że tego typu sytuacje są niezwykle rzadkie, podczas gdy w rzeczywistości zdarzają się przeszło 10x częściej niż wynika to z federalnych bilansów.

    CPRC (surowe dane, artykuł)

    Tłumacz, miłośnik motocykli, strzelec sportowy & wannabe polityk z partii Razem dla TOK FM o cywilach noszących broń i powstrzymujących zamachy terrorystyczne:

    Nie no, to jest jakiś po prostu żart. Stany Zjednoczone są dobrym laboratorium, bo masowe strzelaniny to jest typowo amerykańskie zjawisko, które na świecie nie występuje w takim natężeniu, i tam jakoś 3 proc. strzelców jest zatrzymywanych przez uzbrojonych cywilów, a kilkanaście procent przez nieuzbrojonych.

    (tytuł podcastu: “Czy potrzebujemy szerszego dostępu do broni w Polsce?” z 15/12/2017)

    W zacytowanej wypowiedzi Karlika pobrzmiewają echa opublikowanego kilka lat temu raportu FBI (krytyczna analiza jego zawartości → tu), w którym znalazła się sugestia, że obywatele z bronią palną nie stanowią zagrożenia dla terrorystów lub innych potencjalnych morderców, ponieważ spośród 160 zdarzeń z udziałem “aktywnego strzelca”, zarejestrowanych na terenie USA między rokiem 2000 a 2013, w zaledwie jednej sytuacji zwykły “good guy with a gun” zdołał zakończyć strzelaninę przed czasem, zaś w czterech pozostałych z odsieczą przybyli koncesjonowani pracownicy firm ochroniarskich. W zderzeniu z liczbą przypadków, gdzie osoba nieuzbrojona obezwładniła napastnika (21 albo 13.1 proc.), osiągnięcia te wypadają raczej mizernie i nadszarpują mit amerykańskiego kowboja (polskiego Janusza), rzucającego się bohatersko pod grad kul:


    Zasadniczy problem z tą statystyką jest taki jak z każdą inną – posługiwanie się nią w debacie jako argumentem “przeciw” w oderwaniu od głębszego kontekstu nieuchronnie prowadzi do całkowicie groteskowych konkluzji. Motocyklista z partii Razem, co prawda, tylko stanął nad urwiskiem i nie zjechał w odmęty absurdu, ale logiczną konsekwencją powoływania się na ten konkretny wycinek danych jest uznanie, że w starciu z terrorystami najlepiej być bezbronnym. Skoro aż 21 osób poradziło sobie ze strzelającym świrem, wykorzystując do tego celu jedynie “gołe ręce”, to po co komu broń? W końcu raport FBI jasno pokazuje, że statystycznie istnieje większe prawdopodobieństwo unieszkodliwienia podejrzanego, gdy nie posiada się pistoletu.

    Oto co Karlikowi umknęło w ferworze dyskusji.

    Federalni pominęli lwią część zdarzeń sprzed epoki upowszechnienia internetu. Jest to o tyle doniosła obserwacja, że dzisiaj pierwszy lepszy news z bronią palną w roli głównej ma szansę na uwiecznienie w archiwach sieciowych, choćby jakiegoś lokalnego portalu, czego nie da się powiedzieć o przełomie stuleci, nie wspominając o latach 80. czy 70. ubiegłego wieku.

    Przeważająca większość ludzi (nawet w Ameryce) porusza się poza domem, tj. w przestrzeni publicznej, bez ukrytej broni palnej. W przybliżeniu trzy miliony dorosłych właścicieli pozwoleń na noszenie pistoletów i/lub rewolwerów deklaruje, że nosi je ze sobą rutynowo, tzn. dzień po dniu (link). Już samo to w zestawieniu z faktem, że zliczając od schyłku ostatniej dekady XX wieku, 88 proc. publicznych strzelanin zdarzyło się w miejscach, gdzie obowiązywał prywatny, stanowy albo federalny zakaz noszenia broni (link), sprawia, że realna szansa zetknięcia się nieuzbrojonego cywila z jakimś morderczym furiatem, choć i tak ekstremalnie niska, jest bez porównania wyższa niż dla cywila uzbrojonego.

    Trzy: w nomenklaturze FBI “active shooter” nie jest tożsamy z masowym mordercą (ponownie odsyłam do uwag z poprzedniego wpisu). Spory odsetek incydentów z “aktywnym strzelcem”, skatalogowanych na polecenie federalnych, dotyczył dramatów typu jednostkowe zabójstwo. Determinacja sprawcy jest diametralnie różna, kiedy nie planuje on pełnoskalowej masakry, a zamiast tego obiera za cel określone ofiary. Różny bywa także ogólny poziom trudności przy poskramianiu takiego delikwenta, faworyzujący osoby nieuzbrojone.

    I tutaj leży pies pogrzebany.

    Prawidłowe wnioskowanie na temat skuteczności bądź nieskuteczności broni palnej (tudzież dowolnego innego oręża) wymaga dokładnego zapoznania się z okolicznościami, w których doszło do interwencji. O ile użycie gołych dłoni może być rzeczywiście dobrą metodą radzenia sobie z niektórymi kategoriami “aktywnych strzelców” (ci mniej agresywni i średnio władający bronią), w żadnym razie nie oznacza to, iż czysta siła fizyczna ludzkich rąk jest ekwiwalentem dla standardowego, samopowtarzalnego pistoletu. Rozpatrując proporcje “21-1” dosłownie, tj. bez wzięcia poprawek na indywidualne predyspozycje napastników oraz specyfikę warunków towarzyszących poszczególnym konfrontacjom, niesłychanie łatwo popełnić błąd, polegający na przeszacowaniu efektywności “walki wręcz”. Dokumentacja FBI jest w tej materii uboga i nie oferuje wglądu w charakterystykę pojedynczych zdarzeń, lecz jestem pewien, że analiza przy użyciu wieloczynnikowej regresji logistycznej dałaby bardzo podobne wyniki co dla broni i telefonów w artykule Tarka – okazałoby się, że “gołe ręce” miały ograniczony (statystycznie nieistotny) wpływ na następstwa wszystkich 21 incydentów, czyli na fakt, że świadkowie bez dostępu do broni palnej zneutralizowali strzelców. Jak wyjaśnia Tark (zobacz ten wątek):


    Analogicznie: jeśli ofiara mogła ręcznie obezwładnić “aktywnego strzelca”, jest to uniwersalna wskazówka dla badacza, że okoliczności były bardziej sprzyjające i mniej ryzykowane, a nie że ręce są cudownie lepszym narzędziem defensywnym. Interpretowanie liczb/procentów tak jak zrobił to Karlik (tj. bez znajomości detali czy kontekstu porównawczego) zawsze skutkuje stawianiem beznadziejnie niemądrych i chybionych postulatów.

    Krótko: posiadanie broni maksymalizuje szansę, że człowiek wyjdzie cało z opresji.