Przejdź do treści

Broń palna w Hondurasie

    Moja ulubiona instytucja rozbrojeniowa o zasięgu globalnym z kwaterą główną zainstalowaną w Nowym Jorku – United Nations – wypuściła do sieci raport na temat przemocy w Ameryce Centralnej i Południowej pt. “Citizen Security with a Human Face: Evidence and Proposals for Latin America”. Można w nim przeczytać, że Ameryka Łacińska stanowi jedyny obszar na kuli ziemskiej, w którym nastąpił statystycznie zauważalny wzrost wskaźników przestępczości na przestrzeni ostatniej dekady (2000-2010) i że najgorzej jest pod tym względem w Hondurasie (oficjalnie 91 trupów na 100k/mieszkańców – rekordowa średnia) i że wszystkiemu winny jest (wiadomo) łatwy dostęp do broni. Podobno aż 80 proc. morderstw w regionie popełnianych jest za pomocą strzelb, pistoletów i karabinów.

    Kevin Lees, z zawodu radca prawny, w czasie wolnym od pracy bloger i felietonista gościnnie publikujący teksty na portalu New Republic, podchwycił leitmotiv ze sprawozdania ONZ i w podtytule swojego artykułu umieścił zdanie, że “Honduras ma problem z bronią palną” i nikt z tamtejszych państwowych oficjeli – włączając w to kandydatów na fotel prezydenta z partii opozycyjnych – nie wykazuje entuzjazmu, by tę kwestię ostatecznie rozwiązać.

    Postanowiłem przyjrzeć się trochę historii Hondurasu, zweryfikować rewelacja autora eseju, a także zrobić coś, co nigdy nie przeszłoby mu przez myśl – przeprowadzić nieskomplikowany test hipotezy odwrotnej korelacji, tzn. sprawdzić, czy istnieją w Ameryce Łacińskiej miejsca, gdzie posiadanie broni jest zjawiskiem bardziej powszechnym i gdzie odsetek popełnianych morderstw składa się na niewielki procent tego, co w Hondurasie.

    Zacznę od rzeczy najbardziej podstawowej: na przekór obiegowej mądrości w Hondurasie nie ma wcale dużo broni palnej. Według dwóch najbardziej miarodajnych źródeł – danych gromadzonych regularnie przez szwajcarską organizację Small Arms Survey oraz wyliczeń opublikowanych w 2011 roku przez Bank Światowy w dokumencieCrime and Violence in Central America” – w Republice Hondurasu w obiegu prywatnym krąży ok. 500-600 tysięcy sztuk zarówno legalnej, jak i nielegalnej (niezarejestrowanej) broni [1]. Po przeliczeniu daje to więc 6-7 jednostek na 100 mieszkańców (Lees wspomina o tej średniej w swoim tekście, ale dioda nie zapala mu się ani razu). Znakomita większość zabójstw popełniana jest oczywiście z broni posiadanej nielegalnie, co wskazuje na działalność wyjątkowo okrutnych lokalnych gangów [2] albo na porachunki narkotykowe karteli, dla których Honduras od lat jest wygodną strefą przerzutową [3]. 

    Teraz hipoteza odwrotna. Na drugim krańcu skali latynoamerykańskiej przemocy znajduje się “Szwajcaria Ameryki Południowej”, czyli Urugwaj, historycznie najmniej brutalna (agresywna) nacja w tej części świata [4] z największą liczbą jednostek broni palnej w rękach cywilnych – mowa o 32-35 sztukach na stu rezydentów, z czego w przybliżeniu sześćset tysięcy to broń nielegalna. Jak podliczyli analitycy Instytutu Nauk Prawnych i Społecznych (Institute of Legal and Social Studies albo IELSUR), jeden na trzech Urusów posiada przynajmniej jedną broń, co plasuje ten kraj w światowej pierwszej piątce pod względem ‘guns per capita’.  

    Podsumowując: Honduras – (relatywnie) mało broni, ekstremalnie dużo zabójstw, Urugwaj – bardzo dużo broni (najwięcej w regionie), mało zabójstw.

    Twórcy linkowanego wyżej dokumentu zawarli w nim akapit, którego, powiem szczerze, nigdy bym się nie spodziewał po pracownikach instytucji o tym profilu. Aż muszę go zacytować:

    Mimo iż ograniczony dostęp do broni na Kostaryce pokrywa się z jej niskimi wskaźnikami zabójstw i pomimo że Gwatemala ma wysoki współczynnik obydwu, to w większości krajów trendy są odwrotne. W Salwadorze broni palnej jest o połowę mniej niż w Gwatemali, z kolei zabójstw o 25 proc. więcej. Honduras ma wskaźniki trzykrotnie wyższe niż Nikaragua przy lekko tylko mniejszym współczynniku jednostek broni na stu obywateli. Analogicznie w przypadku Panamy, która może pochwalić się jednym z najniższych wskaźników zabójstw w regionie przy porównywalnej dostępności do broni palnej co w Hondurasie.

    [While Costa Rica’s low gun availability fits its low murder rate, and Guatemala has high levels of both, most of the other countries go against the trend. El Salvador has a homicide rate 25 percent higher than Guatemala’s, despite having less than half the number of guns per capita. Meanwhile Honduras has a murder rate three times that of Nicaragua’s, while having slightly fewer guns relative to population. A similar effect is visible in Panama, which has one of the region’s lowest murder rates, despite gun availability approaching that of Honduras.]

    central_america

    ____________________

    [1] Trochę wyższą liczbę podaje raport Krajowej Komisji Praw Człowieka w Hondurasie – 850 tysięcy sztuk broni, z czego ~260 tys. to jednostki legalne i zarejestrowane.

    [2] Od przeszło dwudziestu lat w granicach Hondurasu operują dwa zabójcze gangi – Barrio 18 i Mara Salvatrucha, oba powstały w latynoskich gettach amerykańskich metropolii: Los Angeles, Phoenix, El Paso etc. Gdy FBI, DEA oraz wszelkie inne federalne służby zaczęły deptać im po piętach, na początku lat 90. XX wieku przeniosły swoją działalność (a raczej zostały przeniesione) do Ameryki Centralnej, gdzie rozrastały się już bez większych problemów. Poniżej Steven Dudley, kierownik portalu InSight Crime, o masowych deportacjach żołnierzy maras:


    San Pedro Sula, drugie co do wielkości miasto w Hondurasie i statystycznie najniebezpieczniejsze miejsce na Ziemi – ukochali sobie zwłaszcza deportowani członkowie MS-13. Swego czasu Latynosi zetknęli się w USA z murzyńskimi gangami i początkowo byli ich ofiarami, z których tacy Crips ściągali haracze, lecz szybko zaczęli “odbijać teren”. Tam, gdzie rządziła Mara Salvatrucha, żaden Murzyn nie mógł wejść bez pozwolenia.

    [3] Eksperci z DEA szacują, że 90 proc. kokainy trafiającej na rynek w USA przemycane jest obecnie korytarzem środkowoamerykańskim. Wiele obszarów takich jak Park Laguna del Tigre w Gwatemali, Wybrzeże Moskitów w Nikaragui czy Półwysep Darien w Panamie to ziemie niczyje, służące ludziom karteli za stacje przeładunkowe, bazy paliwowe dla samolotów i łodzi czy po prostu magazyny broni. W rozmowie z brytyjskim Channel 4 prezydent Hondurasu przyznał, że przeszło 70 proc. wszystkich przestępstw, do jakich dochodzi na terenie jego kraju, to robota osób w ten lub inny sposób zaangażowanych w handel narkotykami.

    Terror w Hondurasie potęgują również funkcjonariusze państwowi. W reportażu Anthony’ego Pappalardo uliczny grafficiarz o pseudonimie Urban Maeztro, który porzucił swoją dotychczasową pracę i poświęcił się bez reszty rysowaniu prowokacyjnych obrazów na murach stolicy Tegucigalpa, tak oto komentuje przemoc, jaka przewala się przez jego ojczyznę:

    Zagrożenie jest zawsze takie samo. Ironia tkwi w tym, że bać się trzeba nie przestępców działających w mieście, ale samej policji. To właśnie ona rozprawia się z tymi, którzy odważą się przeciwstawić rządowi, począwszy od bicia, a kończąc nawet na morderstwie.

    [The dangeris always the same, and it is ironic that our fear is not the criminals who operate in our cities, our fear is the police. They are the ones cracking down on those who speak against the government, and it can start with a beating, all the way to killing someone.]

    [4] Ostatnio wskaźniki przestępczości w Urugwaju niepokojąco podskoczyły, co nie ma jednak żadnego związku z liberalnym ustawodawstwem dotyczącym broni. Ulice największych urugwajskich miast stają się po prostu nową siedzibą dla gangów narkotykowych, a wraz z nimi spływa do tego kraju kokaina niskiej jakości (tzw. “pasta base”). Zjawiska te są następstwem ostrych restrykcji nałożonych przez Kolumbię, Peru i Brazylię na obrót chemikaliami potrzebnymi do przetwarzania pasty kokainowej w czysty narkotyk w formie sproszkowanej.