Przejdź do treści

Logika “samotnej wyspy”

    Rozumowanie Lenina i międzynarodówki bolszewickiej cechowało się rozmachem: komunizm nie będzie działał tak jak powinien dopóty, dopóki nie zostanie zainstalowany we wszystkich kapitalistycznych krajach świata. Amerykańskie hoplofoby powtarzają to samo zaklęcie, lecz zamiast wyrażenia “komunizm” mantrują frazes gun control. Nowa wersja starej argumentacji brzmi następująco: “Reglamentacja broni nie będzie działać tak długo, dopóki wszystkie stany nie przegłosują u siebie takich samych uregulowań jak my w Chicago” [1]. Niżej zamieszczam kilka różnych wariantów tej narracji: 

    Chicago nie jest wyspą. Chociaż w granicach miasta od dawna obowiązują surowe przepisy, to na pozostałych obszarach stanu prawo jest dalece bardziej liberalne, przez co umożliwia pośrednikom zaopatrywanie przestępców w broń palną zakupioną gdzie indziej. 43 proc. skonfiskowanych przez przez chicagowską policję egzemplarzy broni pochodziło z innych rejonów Illinois. Zresztą nawet gdyby w obrębie stanu obowiązywały takie same standardy jak w Chicago, to przecież Illinois także nie jest wyspą. Reszta broni napływa z sąsiednich stanów (Indiana, Missisipi), które znane są z nierestrykcyjnego ustawodawstwa.

    [Chicago is not an island. Although Chicago has historically had strict gun laws, laws in the surrounding parts of Illinois were much laxer — enabling middlemen to supply the criminals in Chicago with guns they purchased elsewhere. Forty three percent of the guns seized by law enforcement in Chicago were originally purchased in other parts of Illinois. And even if the state had stricter gun laws, Illinois is not an island either. The remaining fifty seven percent of Chicago guns all came from out of state, most significantly from nearby Indiana and distant Mississippi — neither of which are known for their strict gun laws.]

    Zack Beauchamp, publicysta “ThinkProgress”

    * * *

    Chicago jest jak dom, w którym rodzice robią wszystko co w ich mocy, żeby zaprowadzić zdrowe zasady, ale to i tak na nic, ponieważ zamieszkują oni ulicę pogrążoną w anarchii.

    [Chicago is like a house with two parents that may try to have good rules and do what they can, but it’s like you’ve got this single house sitting on a whole block where there’s anarchy]

    – Wielebny Ira J. Acree, jeden z liderów czarnej społeczności w Chicago

    * * *

    Żyjemy w Chicago i jedną z głównych przyczyn tego, że mamy tutaj tak ogromny kłopot z przestępczością, są otaczające nas tereny ze słabymi regulacjami oraz bardzo nieszczelnym systemem sprawdzania niekaralności nabywców; w rezultacie ogromna liczba nielegalnej broni zalewa miasto.

    [We live in Chicago, and one of the reasons we have such a huge problem in this city is that all around us are areas with weak laws and with very lax background checks and a lot of illegal guns flow into this city.]

    – David Axelrod, dyrektor Instytutu Polityki na Uniwersytecie Chicagowskim

    * * *

    O co chodzi z Chicago, że tak wyprzedza inne miasta na odcinku przestępczości?
    Łatwość, z jaką można zdobyć broń. Możesz wejść do dowolnego sklepu w Illinois, kupić pistolet, wyjść i zostaje tylko jeden ślad po takiej transakcji. Nie wiemy, gdzie ta broń później trafia. Ona dosłownie zalewa ulice. Dla mnie to jest po prostu szaleństwo.

    VICE dla HBO, sezon 1, odcinek 6: “Chiraq & Nigeria’s Oil Pirate”

    Wszystkie zacytowane wypowiedzi na tym najbardziej podstawowym poziomie są prawdziwe: Chicago NIE JEST samotną wyspą; Chicago NIE JEST odcięte od zewnętrznych źródeł broni; niemal cały arsenał, który trafia do Chicago, przenika do miasta albo z terenów bezpośrednio do niego przylegających, albo napływa z przygranicznych stanów (tych bliższych i dalszych). Okoliczności te powodują, że nawet ci najfanatyczniej oddani sprawie rozbrojenia polityczni aktywiści, choćby zaprowadzili nie wiadomo jak drakoński reżim regulacyjny, nigdy nie będą w stanie stworzyć u siebie wymarzonej gun-free utopii, wzorowanej na fikcyjnym San Angeles z “Człowieka demolki”. Dlatego na powierzchni “spychologiczna” logika, wyjaśniająca lokalne zmagania z rozpasaną przemocą, brzmi całkiem racjonalnie. Wystarczy jednak odrobina pomyślunku, by zdemaskować jej oczywiste słabości.

    Otóż przeciwnicy broni palnej nie tylko nie chcą podać sensownego wytłumaczenia, dlaczego jurysdykcje, z których pochodzą konfiskowane chicagowskim przestępcom pistolety, rewolwery lub karabinki, są w dużej mierze wolne od podobnych utrapień, lecz nie potrafią też rozgryźć znacznie banalniejszej łamigłówki: czemu inne powiaty w Illinois bez restrykcji znanych z hrabstwa Cook i sąsiadujące ze stanami Indiana, Missouri, Iowa i Kentucky, nie rejestrują strzelanin w stopniu choćby zbliżonym do Chicago? Chicagowskie wskaźniki zabójstw oscylują w granicach 15-25 trupów na sto tysięcy mieszkańców; wskaźniki morderstw dla Illinois (z wykluczeniem “Windy City”) ustabilizowały się na europejskim poziomie 1.5-3. W drugiej co do wielkości aglomeracji na “Ziemi Lincolna” nie zginęła ani jedna osoba w 2012 roku, podczas gdy na ulicach Chiraqu odnotowano grubo ponad pół tysiąca zabitych.

    Łatwość, z jaką można zdobyć broń palną – wbrew tyradom, wygłaszanym na konferencjach prasowych przez inspektora McCarthy’ego, tudzież efektownym metaforom, zmyślanym przez wielebnego Acree’ego – absolutnie nie jest cechą wyróżniającą Chicagoland na mapie innych amerykańskich metropolii [2]. Gdyby przymierze broni z przestępczością było faktycznie aż tak nierozerwalne jak związek Kozaka z Tatarzynem, wówczas obszary, będące jej źródłem, również regularnie doświadczałyby wysokich wskaźników interpersonalnej przemocy [3]. Tak się jednak nie dzieje. Problem Chicago jest bowiem endogenny i leży w obrębie miasta – nie poza nim. Pod latarnią zawsze najciemniej.

    ____________________

    [1] Przypomniał mi się cytat z Chiltona Williamsona (“Democracy and the Art of Handloading”):

    Miasto Cheyenne w Wyoming może tolerować istnienie Nowego Jorku czy Los Angeles, ale Los Angeles i Nowy Jork nie mogą zdzierżyć myśli, że gdzieś tam, na równinach i w górach Wielkiego Amerykańskiego Pustkowia, istnieje inna Ameryka, która żyje wedle własnych szczególnych zwyczajów, zasad i preferencji. 

    [Cheyenne, Wyoming can tolerate the existence of New York City and Los Angeles, but L.A. and New York can’t abide knowing that, out there on the steppes and in the mountains of the Great American Desert, the other America is leading an existence that fits its own particular circumstances, customs, and preferences.]

    [2] Sklep z bronią w Scottsdale, Arizona (ścisła czołówka miast z najniższymi wskaźnikami przestępczości w USA):


    [3] W oparciu o tę samą absurdalną filozofię spychania winy Kalifornia, Arizona i Teksas są często wskazywane jako przyczyna krwawego chaosu panującego aktualnie w Meksyku (link).