Przejdź do treści

Floryda Dream

    arizona_guns2
    Wiec zwolenników broni palnej w Las Olas Beach (Fort Lauderdale)

    Prawie dwadzieścia milionów mieszkańców (od niedawna trzeci najludniejszy stan w USA), z czego 99.3 proc. żyje w odległości nie większej niż szesnaście kilometrów od sklepu z bronią, których rozproszonych po całym półwyspie jest w sumie 2392. Oznacza to, że na jeden urząd pocztowy przypadają więcej niż trzy koncesjonowane punkty sprzedaży cywilnego uzbrojenia. Imponujące zagęszczenie i popyt [1].

    Rekordowa w skali kraju liczba wydanych pozwoleń na noszenie broni krótkiej w ukryciu (link) czyni z Florydy jeden z najbardziej przywiązanych do Drugiej Poprawki stanów w Ameryce. Poważnym przestępstwem (felony) jest tam gromadzenie, przechowywanie, przetwarzanie oraz upublicznianie jakichkolwiek informacji w formie zredagowanych rejestrów z wykazem nazwisk i/lub adresów, umożliwiających namierzenie tożsamości posiadaczy broni palnej, a także identyfikację osób prywatnych legalnie nią handlujących (link). Zakaz dotyczy zarówno sprzedawców detalicznych, jak i urzędników państwowych ze szczególnym wskazaniem na funkcjonariuszy policji. A warto wiedzieć, że na Florydzie bronią oraz amunicją do niej można obracać wszędzie i bez limitów: na parkingu przed centrum handlowym, podczas wyprzedaży garażowej albo siedząc w domu w ramach aukcji internetowej. Wszystko w majestacie prawa i bez wymogu sprawdzania przeszłości kryminalnej. 

    Naturalnie rozbrojeniowi aktywiści wypłakują się publicznie, że nie ma nic trudniejszego niż przepchnięcie na Florydzie przez tamtejszy parlament choćby jednej “zdroworozsądkowej” ustawy ograniczającej dostęp do broni (Arthur Hayhoe, dyrektor Florida Coalition to Stop Gun Violence: Nothing is more difficult in Florida than getting a gun control law passed [link]). W dodatku media raz na ruski rok przypominają sobie, że Floryda plasuje się w pierwszej trójce największych źródeł nielegalnej broni (zaraz po Georgii, ale przed Teksasem), co spędza sen z powiek wielu politykom z Północy. W efekcie regularnie pojawiają się naciski na członków lokalnej legislatury, żeby “coś z tym zrobili”. Jak dotychczas wszelkie prośby i groźby trafiają jednak w próżnię. Sytuacja analogiczna do tej, w jakiej znalazła się Szwajcaria na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, z tą różnicą, że florydzkie ciała ustawodawcze opanowane przez republikańską większość ignorują te apele.

    VICE, “Guns in the Sun”

    Mimo przyklejonej łatki “gun crazy state”, przestępczość na Florydzie znajduje się obecnie na historycznie niskim poziomie. Nieprzerwanie od przeszło dwóch dekad policja rejestruje tam spadki we wszystkich najważniejszych kategoriach przestępstw przeciwko życiu i mieniu. William D. Bales, profesor kryminologii na Uniwersytecie Stanowym Florydy, zdawał sobie sprawę z istnienia tego trendu, lecz konsekwentnie umieszczał to zjawisko na szerszym tle ogólnokrajowych przemian o trudnych do sprecyzowania przyczynach, które dokonywały się na przełomie stuleci. Dopiero gdy razem z Aleksem R. Piquero z Uniwersytetu Teksańskiego w Dallas zasiedli do pisania elaboratu i poddali przypadek Florydy analizie statystycznej w oderwaniu od reszty Ameryki, uderzyła ich skala owej transformacji. Owocem tej współpracy był opublikowany w 2012 roku fascynujący tekstThe Crime Drop in Florida: An Examination of the Trends and Possible Causes”.

    Autorzy nie odnaleźli żadnych empirycznych dowodów na to, żeby tradycyjnie kojarzone z redukcją przestępczości czynniki, takie jak zwiększona obecność policyjnych patroli w obrębie miast, innowacyjne i bardziej agresywne metody walki z gangami ulicznymi (patrz Nowy Jork), mniejszy odsetek ludzi żyjących poniżej progu ubóstwa, malejące bezrobocie czy wreszcie kurczący się odsetek młodocianych Murzynów z przedziału wiekowego 15-24 lat (najbardziej kryminogenna grupa), miały szczególnie istotny wpływ na osłabienie przestępczej aktywności na Florydzie. Negatywną korelację (wzrost jednej zmiennej powodujący jednoczesny spadek drugiej zmiennej) odnotowano tylko w sferze polityki penitencjarnej – populacja więzienna Florydy uległa ekspansji o bagatela 170 proc. Czego niestety brakuje w ich kwerendzie, to wzmianki o ogromnym upowszechnieniu broni w rękach cywilów oraz generalnym luzowaniu restrykcji w analizowanym okresie. 

    Skontrolowany przez panów Balesa i Piquero zakres czasowy objął lata 1980-2010 (kwestia techniczna: załączone wykresy zostały uzupełnione o dane z lat 2011, 2012 i 2013, gdyż w momencie sporządzania dokumentacji badacze nie dysponowali kompletnym materiałem). Twórcy studium przedstawili wyniki zarówno w formie surowych liczb, jak i w przeliczeniu na 100 tysięcy rezydentów. Wszystkie szacunki pochodzą z bazy UCR (Standardowy Protokół Przestępstw FBI). W raporcie pojawia się stwierdzenie, że jeśli mierzyć bezpieczeństwo za pomocą federalnych indeksów, Floryda jest dzisiaj dalece bardziej przyjaznym miejscem do życia niż jeszcze dwie dekady temu. Cytat: The essential story told from this analysis is that Florida is a significantly safer place to live than it was 20 years ago in terms of the level of overall crime and every type of violent and property crime.

    (po kliknięciu grafika otworzy się w pełnej rozdzielczości w oddzielnym oknie)

    Morderstwa stanowią tę pozycję w kartotekach kryminalnych, która zwyczajowo przyciąga wzmożoną uwagę wszystkich zainteresowanych. W przypadku Florydy najgorszy w badanym odcinku był rok 1981, kiedy współczynnik zabójstw osiągnął pułap 15.1, co w przełożeniu na surowe liczby dało dokładnie 1523 zabitych. Najgorszy w dziejach stanu był natomiast rok 1973 ze średnią 15.4. Obydwa szczyty to niemal wyłącznie zasługa działalności kolumbijskich “kokainowych kowbojów”. Tę ponurą fazę historii Florydy naświetla z detalami znakomity film dokumentalny w reżyserii Billy’ego Corbena pt. Cocaine Cowboys [2]. Wskaźniki przemocy na Florydzie potężnie odkształca w górę także murzyńska populacja. Niewiele ponad 16 proc. czarnych (białych jest 57 proc, Latynosów – 23 proc., przy czym FDLE nie rozróżnia grup etnicznych, zatem w kategorii “White” mieszczą się zarówno biali pochodzenia europejskiego, jak i przybysze z Ameryki Środkowej, Południowej oraz Karaibów) popełnia w zależności od roku 45-55 proc. morderstw [3].

    Pozwoliłem sobie nanieść na diagram dwa czerwone punkty, symbolizujące przełomowe dla regionu wydarzenia – a przynajmniej kluczowe w kontekście broni palnej i przestępczości.

    W roku 1987 można było zaobserwować bujny rozkwit czegoś na kształt pospolitego ruszenia zaangażowanych społecznie dziennikarzy, produkujących histeryczne artykuły o tym, jak to Półwysep Florydzki zmieni się niebawem w Dziki Zachód. Jeszcze w epoce przedinternetowej zafundowali oni swoim czytelnikom dantejską wycieczkę rollercoasterem do alternatywnego świata wszechobecnego zdziczenia, podnosząc larum, że oto zbliża się zapaść cywilizacyjna i że ulice spłyną krwią niewinnych. Od tamtego czasu minęło 26 lat i krew jak nie popłynęła rynsztokiem, tak dalej nie płynie, a dzień zagłady ciągle odwleka swoje nadejście. Jedyne, co się rzeczywiście zmieniło, to liczba obywateli noszących przy sobie broń – ta przekroczyła już milion czterysta osób.

    Druga czerwona kropka przypada na rok 2005. Południowe rubieże Stanów Zjednoczonych nawiedził wówczas jeden z trzech najbardziej niszczycielskich huraganów, jakie kiedykolwiek pustoszyły Amerykę. W wyniku kataklizmu na Florydę w rejony mniej dotknięte zniszczeniami napływały masy uchodźców z podtopionych terenów sąsiednich stanów (Luizjana i Missisipi). Okoliczności te wymusiły na “rdzennych” mieszkańcach konieczność obrony domostw przed intruzami, którzy “zwęszyli” okazję do szybkiego obłowienia się. Z jednej strony więc okres po roku 2005 przyniósł trzykrotny wzrost zabójstw w obronie własnej, z drugiej – mógł wywołać statystycznie zauważalny skok w kategorii zabójstw z premedytacją.

    Podejmując przerwany wątek – jak dowodzą materiały Balesa i Piquero, napady rabunkowe, brutalne gwałty oraz pobicia również znajdują się w trwałym trendzie spadkowym i nic nie wskazuje na to, by owa tendencja miała się odwrócić. Wskaźniki tych pierwszych zmniejszyły się o 72 proc. w stosunku do najgorszego roku 1990, współczynnik tych drugich o 58 proc. względem roku 1980, a wskaźnik napaści zaliczył stromy zjazd o 61 proc. w relacji do roku 1993, kiedy szansa padnięcia ofiarą bezprawnego ataku była największa:

    Za podsumowanie bilansu niech posłuży wypowiedź Balesa dla portalu tallahassee.com:

    Byłem zdumiony regularnością, z jaką następowały te zmiany, oraz ich zasięgiem. Ktoś powinien kręcić o tym reklamy. W ciągu ostatnich 20 lat poziom bezpieczeństwa zarówno turystów, jak i stałych obywateli Florydy wzrósł o 52 proc. Przestępczość została dosłownie zredukowana o połowę. To niesamowite. Wyobraźcie sobie, że liczba zachorowań na raka zmniejsza się o 52 proc. – ludzie tańczyliby na ulicach z radości.

    [I was astonished by the consistency of the decline and the magnitude of the decline. Somebody should be advertising the fact that the level of safety of citizens and tourists over the last 20 years has improved by 52 percent. It’s been cut in half. That is remarkable. Can you imagine if cancer rates had declined by 52 percent and almost consistently every year over 20 years? We would be dancing in the streets.]

    Zdecydowanie przydałoby się rozreklamować fenomen Florydy, zwłaszcza w środowiskach fanatycznie przeciwnych broni palnej. Aktywiści ze stowarzyszenia o nazwie “Florida Center for Investigative Reporting” muszą jeszcze solidnie popracować nad technikami manipulacji, bo zatrudniony w ich szeregach “dziennikarz śledczy” Eric Barton mocno się skompromitował:

    Począwszy od roku 2000 dramatycznie podskoczyła liczba morderstw popełnianych z broni palnej. Zgodnie z bilansami Florydzkiego Departamentu Policji, na początku XXI wieku odnotowano ich 499. Od tamtej pory liczba ta urosła o 38 proc. i w 2011 roku morderstw było już 691. (…) Broń palna stała się najchętniej wybieranym narzędziem zbrodni: w 2011 roku dokonano za jej pomocą 75 proc. zabójstw (dla porównania w roku 2000 odsetek ten wyniósł 56 proc.).

    [Murders by firearms have increased dramatically in the state since 2000, when there were 499 gun murders, according to data from Florida Department of Law Enforcement. Gun murders have since climbed 38 percent – with 691 murders committed with guns in 2011. (…) Guns are now the weapons of choice in 75 percent of all homicides in Florida. That’s up from 56 percent in 2000.]

    florida_crime_lottZwracam uwagę na przebiegły fortel, jakim posłużył się autor. Najpierw wziął nieprzeskalowane liczby, następnie wypreparował jedną konkretną subkategorię przestępstw z ogółu dostępnych danych, po czym wkomponował ją do kolorowych puzzli swoich ideolo sympatii, bijąc na alarm, że makabryczne rzeczy się dzieją. Wiadomo, iż umiejętne operowanie na dużych wartościach bezwzględnych łatwo potrafi zintensyfikować efekt grozy [4]. Aby zatem uniknąć brzydkiej manipulacji, w pierwszej kolejności wypadałoby ustalić, o ile milionów zwiększyło się zaludnienie stanu w egzaminowanym interwale. Publicysta FCIR nawet się nie zająknął o tym problemie. W latach 2000-2011 populacja “The Gunshine State” urosła o blisko trzy miliony nowych rezydentów (z 16 milionów w roku 2000 do 19 milionów w 2011), co przełożyło się na przeciętny wzrost zabójstw z broni palnej o 16 proc, a nie, jak fałszywie podaje FCIR – 38. Ponadto w tym samym czasie wskaźniki napaści oraz napadów rozbójniczych skurczyły się odpowiednio do 11 i 23 proc. (wykresy po prawej za John Lott).

    Co mi jeszcze zawadza w ideologicznym dziennikarstwie Bartona, to fakt, że bardzo sprytnie ograniczył się on do zaprezentowania bilansów morderstw, lecz popełnianych wyłącznie z broni palnej. A gdzie reszta? Celem badacza (uczciwego dziennikarza) powinno być ukazanie “szerszej perspektywy”, czyli całości wpływu broni na problematykę zabójstw; manipulacja polegająca na ograniczaniu się do podawania statystyk, obejmujących tylko przestępstwa z wykorzystaniem jednego typu narzędzia, odwraca uwagę od meritum debaty (tym bardziej że identyczne narzędzie może także posłużyć do ratowania życia lub odstraszania potencjalnych napastników).

    Sprawdźmy teraz, czy da się dla odmiany zatytułować tę samą propagandę w taki sposób, by pozostała w zgodzie z prawdą w równym stopniu co oryginał (bo prawdą jest, iż w ujęciu bezwzględnym odsetek zabójstw z broni palnej wzrósł między rokiem 2000 a 2011), ale bez konieczności straszenia odbiorców nieprawdziwą sugestią, jakoby przestępczość była w kontrofensywie. Nagłówek brzmi tak: Wraz ze skokiem liczby egzemplarzy broni na Florydzie, rośnie też liczba morderstw z jej użyciem (“As Firearm Ownership Rises, Florida Gun Murders Increasing”). Propozycje alternatywne:

    ____________________

    [1] Reportaż ekipy Vice “One of America’s Most Notorious Militias” – o oddziałach milicji z Michigan. Bohaterowie wywiadu krótko po zamachu w Oklahoma City osiedlili się na Alasce. Jeden z nich mówi:

    Rozmawiałem niedawno z jednym z lokalnych dilerów broni. Półwysep Alaska zamieszkuje pięćdziesiąt tysięcy osób. I ten jeden handlarz sprzedaje tysiąc sztuk wojskowego oręża miesięcznie. Łatwo zatem policzyć, że rok temu sprzedał dwanaście tysięcy egzemplarzy broni palnej mieszkańcom obszaru liczącego pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Te liczby robią wrażenie.

    [2] Gdy południowe rejony Florydy zalała fala przemocy, ludzie instynktownie rzucili się do sklepów uzupełniać braki w uzbrojeniu. Strzelnice wyrastały jedna po drugiej, nikt nie wychodził z domu bez ukrytego rewolweru (co było wtedy praktyką nielegalną). W filmie jest również fragment poświęcony wydarzeniom z roku 1980. Fidel Castro uwolnił wówczas z więzień i wysłał w kierunku Florydy na kutrach i barkach tysiące kryminalistów, w tym najbardziej zdegenerowanych przedstawicieli kubańskiego świata przestępczego – gwałcicieli i dzieciobójców. Publicznie powiedział, że “spuścił wodę w kubańskich toaletach”. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Opublikowany rok później raport MDPD ujawnił skokowy wzrost wskaźników zabójstw i przestępstw seksualnych. A jak dodać do tego kolumbijskich sicarios, urządzających strzelaniny w biały dzień w centrum miasta, i wyjątkowo agresywną czarną subpopulację zamieszkującą hrabstwo, to odpowiedź na pytanie z okładki magazynu “Time” nasuwa się sama.

    [3] Zobacz ten reportaż zrealizowany przez członków grupy prewencyjnej Miami-Dade Crime Stoppers.

    [4] Zostało wielokrotne empirycznie zaobserwowane w badaniach z dziedziny psychologii poznawczej, że ludzie przejawiają irracjonalną skłonność do podwyższania poziomu ryzyka, względnie do emocjonalnych reakcji, kiedy konkretne zagrożenie przedstawia się na dużych liczbach. W 1997 roku Kimihiko Yamagishi przeprowadził głośny eksperyment z udziałem 41 studentów Uniwersytetu Waszyngtońskiego, których poproszono o przyporządkowanie poziomu ryzyka w skali od 1 (bez ryzyka) do 25 (maksymalne ryzyko) do jedenastu różnych przyczyn śmierci (astma, nowotwór, zabójstwo etc.). Raz przyczynę zgonu opisywano jako liczbę ofiar na stu mieszkańców, a za drugim razem w postaci wskaźnika na dziesięć tysięcy. Okazało się, że wzór uznawania za bardziej ryzykowne zagrożenia opisanego dużymi liczbami odnotowano u 3/4 badanych osób. Przykładowo, uczestnicy doświadczenia oceniali, że nowotwór, który zabija 1286 ludzi na dziesięć tysięcy, jest rzekomo groźniejszy od tego, który zabija 24.14 na stu. Podobne wyniki uzyskali Carissa Bonner i Ben Newell. Testowani przez nich ochotnicy twierdzili, że ryzyko śmierci jest większe, jeśli zostało wyrażone w formie “każdego roku umiera x ludzi” zamiast “każdego dnia umiera x łamane przez 365”. Aktywiści, zrzeszeni w strukturach waszyngtońskich organizacji lobbujących za ścisłą reglamentacją broni palnej, doskonale zdają sobie sprawę z istnienia tego mechanizmu i w kontaktach z mediami czy w ulotkach propagandowych prawie zawsze operują na dużych wartościach bezwzględnych.