Nowojorska policja świadomie naruszała prawa obywatelskie mieszkańców miasta, stosując kontrowersyjną metodę zatrzymań i przeszukań zwaną “stop-and-frisk” – orzekł federalny sąd okręgowy. Była to sztandarowa inicjatywa Bloomberga: jeśli patrolujący okolicę funkcjonariusz uznał, że jakiś delikwent (tudzież delikwentka) zachowuje się podejrzanie, zatrzymywał taką osobę pod pretekstem zadania jej paru pytań, a następnie rewidował w poszukiwaniu ukrytej broni. W uzasadnieniu wyroku napisano, że Czwarta Poprawka do Konstytucji gwarantuje równość wszystkich obywateli wobec prawa i chroni ich przed nieuzasadnionymi rewizjami, a taktyka “stop-and-frisk” uderzała nieproporcjonalnie częściej w mniejszości rasowo-etniczne.
Pytanie, czy uderzała niesłusznie?
Za dużo tu broni [There’s too many guns out here] – miał powiedzieć świadek strzelaniny, do której parę miesięcy temu doszło na ulicach NYC (Bronx) między policją a pewnym 14-letnim Murzynem. Pozwolę sobie nie zgodzić się z opinią świadka. Moim zdaniem, “out here” to jest “too many blacks”.
Poniżej zestawienie nowojorskich statystyk strzelanin z ostatnich pięciu lat (kolejno: odsetek ofiar, które ucierpiały albo zmarły w wyniku postrzału, odsetek podejrzanych, odsetek osób aresztowanych):
Niestety, jeden z największych opiniotwórczych amerykańskich dzienników przyjął za normę zamiatanie pod dywan tych liczb, ukazując bałamutnie mniejszości etniczne wyłącznie jako ofiary “rasizmu” i pokrzywdzone przez “system” niewiniątka. Dziwi to tym bardziej, że przecież ta sama firma uruchomiła niedawno na swojej witrynie internetowej interaktywną mapę miasta z naniesionymi punktami oznaczającymi zabójstwa, wzbogaconą o ekstra informacje rasowe dotyczące sprawców (panel po lewej – race/ethnicity of perpetrator). Niektórym pracownikom nowojorskiego “Timesa” najwyraźniej nie starcza mocy przerobowych na przeanalizowanie i wyciągnięcie wniosków z tych danych.
W artykule z maja 2010 roku (tekst wyeksponowano również na froncie papierowego wydania NYT) niejaki Al Baker postanowił pochylić się nad niedolą czarnych i brązowych rezydentów Nowego Jorku. Czego natomiast nie zaakcentował dostatecznie mocno i co próbował sprytnie ukryć przed czytelnikami, to powody, dla których czarni i brązowi pozostawali do niedawna głównym obiektem zainteresowania lokalnej prewencji. Jest to typowe zagranie poniżej pasa z repertuaru publicystów “Timesa” – obsesyjnie szczegółowo zrecenzować (z uwzględnieniem podziału rasowego) niemal każdy aspekt pracy NYPD, ale już do przestępczości odnieść się w sposób najbardziej ogólnikowy i lakoniczny z możliwych.
Baker nie mógł oczywiście przegapić okazji, żeby przypomnieć wszystkim żyjącym w błogim stanie nieświadomości białym nowojorczykom, jak wielka krzywda dzieje się mniejszościom etnicznym w tym mieście, dlatego już w pierwszym akapicie zasadził z grubej rury:
W 2009 roku czarni i Latynosi byli 9x częściej niż biali zatrzymywani i przeszukiwani przez policję. [Blacks and Latinos were nine times as likely as whites to be stopped by the police in New York City in 2009].
Celem skrupulatnego zilustrowania ogromu rasistowskich uprzedzeń, którymi rzekomo kierują się nowojorscy mundurowi przy wyborze swoich ofiar, w dalszej części tekstu autor załączył wykres z odsetkiem rewizji w ramach “stop-and-frisk” i dogłębną (a jakże) ewaluacją rasową. Wyszło mu, że oto 55 proc. wszystkich zatrzymań w 2009 roku dotyczyło czarnych, pomimo iż stanowią oni ~23 proc. populacji miasta. Wynik dla Latynosów to 35 proc. zatrzymań przy liczebności rzędu 28 proc. Zatrzymania białych ograniczyły się do 10 proc., choć są oni – jak wyraźnie podkreśla Baker – najliczniejszą grupą w mieście. Dla Azjatów odsetek przeszukań wyniósł symboliczne 3 proc.
Wzmianka o przestępczości ląduje dopiero w szesnastym akapicie, czyli w połowie artykułu, i pojawia się nie dlatego, że Baker uznaje ją za obiektywny (pragmatyczny) powód “rasowego profilowania”, ale dlatego, że nowojorska policja używa tego argumentu w swojej obronie za każdym razem, kiedy zmuszona jest tłumaczyć się przed magistratem. Co gorsza, wszelkie informacje o przestępczości występują zawsze w mowie zależnej, przykładowo: “Rzecznik policji, pan X, powiedział, że (…)” – jakby chodziło o zaprezentowanie czyjejś opinii zamiast przedstawianie twardych faktów. A fakty są, jakie są – statystyki wiszą na witrynie NYPD, nikt ich (jeszcze) nie utajnił.
W projekcjach wyobraźni Bakera oraz innych jemu podobnych wiecznie zbulwersowanych, zaangażowanych społecznie publicystów sprawiedliwości stanie się zadość dopiero wtedy, gdy odsetek przeszukań podąży równo za liczebnością danej rasy. No bo skoro białych jest najwięcej, to chyba oczywiste, że powinni być też najczęściej zatrzymywani. I nie ma żadnego znaczenia, że podpieranie się statystykami ze spisu powszechnego i robienie z nich kryterium wartościowania pracy policji jest tak samo absurdalne, jak używanie tych samych danych do oceny pracy straży pożarnej. Zmierzam do konkluzji, iż w tym konkretnym wypadku to właśnie znajomość realiów nowojorskiej gangsterki powinna być jedynie słuszną i ostateczną miarą oceny postępowania niebieskich.
Weźmy sobie na chybił trafił dwa lata z kalendarza. W roku 2012 przedstawiciele mniejszości etnicznych stanowili 89 proc. podejrzanych o popełnienie morderstwa w granicach miasta (z czego czarni – 54 proc.) i 86 proc. podejrzanych o dokonanie gwałtu; rozboje i napaści przy użyciu niebezpiecznego narzędzia to samo: odpowiednio 94 proc. i 87 proc. z nich to dorobek “kolorowych” przestępców. W 2010 roku było jeszcze gorzej: 95 proc. ofiar wszelkiego rodzaju morderstw i 90 proc. aresztowanych pod zarzutem zabójstwa miało pochodzenie latynoskie lub reprezentowało rasę czarną. Ja się pytam: gdzie policja ma niby kierować swoje środki – do białych dzielnic czy na getto? Proszę sobie wyobrazić, że gdyby Nowy Jork zamieszkiwali wyłącznie biali (warto przy tej okazji zapamiętać, że kategoria “White” obejmuje historycznie Arabów oraz przybyszów z Afryki Północnej) i ewentualnie Azjaci (czyli imigranci z kontynentu azjatyckiego – Hindusi, Japończycy, Pakistańczycy, Tajwańczycy etc.), można by odchudzić szeregi NYPD o 90 proc. personelu. Ponadto odsetek morderstw zmalałby o 90+ proc. (nawet przy założeniu, że dodatkowa, biało-azjatycka subpopulacja, zastępująca ludność murzyńsko-latynoską, popełniałaby taką samą ilość przestępstw, co biali i Azjaci już teraz zamieszkujący miasto), odsetek rozbojów o 81 proc., a odsetek strzelanin – o 97 proc.
Niezwykle interesująco wyglądają te proporcje w kontekście diagramu sporządzonego przez Heather Mac Donald dla kwartalnika “City Journal”. Skonfrontowano na nim wskaźniki rewizji osobistych w ramach “stop-and-frisk” ze wskaźnikami kryminalnej aktywności poszczególnych ras. Linią przerywaną oznaczono poziom przestępczości, linią ciągłą – zatrzymania:
Okazuje się, że czarni byli zatrzymywani zbyt rzadko. Przeciwnie biali – ich dla odmiany przetrzepywano za często. Jeśli zatem dochodziło do dyskryminacji i rasowego profilowania, to proceder ten był prędzej wymierzony w białych (i ewentualnie Latynosów, których również nękano częściej aniżeli wynikałoby to z ich udziału w przestępczości).
Spoglądając z perspektywy ostatniej dekady XX wieku, kiedy zbrodnia w NYC znalazła się w swoim ponurym apogeum, biali rezydenci zawsze dopuszczali się relatywnie niewielkiej liczby morderstw, a strzelaniny z ich udziałem należały do wyjątków. Dane wyciągnięte z publikacji “Race/Ethnic-Specific Homicide Rates in New York City” ujawniają, że w okresie 1990-1999 ponad połowa wszystkich trupów z ranami po kulach (54 proc. albo 4595), jakie zgłoszono i odnotowano w obrębie miasta (policyjne rewiry z wykluczeniem Central Parku), miała ciemny kolor skóry. Latynosów zginęło 38 proc. (3224):
W roku 2012 ogólna liczba morderstw popełnionych w Nowym Jorku osiągnęła najniższy pułap, odkąd NYPD zaczęła gromadzić informacje na ten temat. Rok wcześniej zabito w NYC 515 osób, w 2012 – o sto mniej. Przez ostatnie dwadzieścia lat nowojorczycy byli świadkami największego i najdłuższego trwałego spadku liczby przestępstw ulicznych, jaki kiedykolwiek nastąpił w metropolii rozwiniętego kraju za życia jednego pokolenia. I chociaż skala tego sukcesu jest dobrze znana i udokumentowana, wielu osobom umknęły wnioski płynące z tych doświadczeń. To, że nowojorskie statystyki przestępczości prezentują się dzisiaj tak korzystnie, to przede wszystkim zasługa konsekwentnego zaostrzania środków represji wobec czarnych i brązowych mieszkańców miasta [1]. W rezultacie “Wielkie Jabłko” stało się państwem policyjnym w miniaturze, zaś taktyka “stop-and-frisk” była jedną z najbardziej namacalnych manifestacji działania nowego reżimu. Franklin E. Zimring, autor “The City That Became Safe” – książki objaśniającej fenomen NYC na odcinku walki z przestępczością – przekonuje (od 04:25), że nowojorska policja należy do najagresywniejszych jednostek, jakie kiedykolwiek funkcjonowały w USA. Przy innej okazji zaproponował, aby zgłosić kandydaturę NYC do Księgi Rekordów Guinnessa:
Nowy Jork utorował sobie właśnie drogę wprost na karty Księgi Rekordów Guinnessa. Ta najludniejsza amerykańska aglomeracja doświadczyła największego spadku przestępczości, jaki kiedykolwiek odnotowano w jakiejkolwiek metropolii na świecie. Całe życie tu spędziłem i pamiętam lata 70., 80. i 90. Była to straszna epoka, człowiek bał się jeździć metrem w nocy. Dzisiaj to miasto jest kompletnie odmienione.
[New York just found its way into the Guinness Book of World Records. It is the largest city in the United States which has had the biggest drop in violent and safety crime that anybody has ever reliably documented in any city. I’ve lived in New York City all my life and I remember the ’70s as being a scary time here, and still into late ’80s and 1990, we were very leery about late night subway rides, things like that, and now it feels like you are in a whole different city.]
Grafika: Davide Catelvecchi, “Scientific American”
Zimring powtarza, iż większość przestępstw jest skutkiem okoliczności, na które można wpłynąć bez potrzeby dokonywania kosztownych zmian strukturalnych i społecznych. Tak naprawdę bowiem jedynym obszarem radykalnych reform podjętych przez magistrat NYC były usprawnienia w pracy policji.
Najpierw przeprowadzono kompleksową restrukturyzację decentralizację służb, spłaszczenie hierarchii decyzyjnej, odmłodzenie kadr oraz premiowanie komisarzy dzielnicowych według osiąganych wyników. Następnie powiększono siły: liczba funkcjonariuszy (tzw. “krawężników”) wzrosła w ciągu dziesięciu lat z 27 tysięcy do 41 tysięcy, czyli o 40 proc. Jednostki do walki z przestępczością narkotykową spuchnęły jeszcze bardziej – o 140 proc. i zostały natychmiast rzucone w najbardziej “gorące” punkty w mieście z misją (dosłownie) zniszczenia tamtejszego rynku narkotyków. W miejsce “War on Drugs” zainicjowano “War on Drug Violence” – politykę, która w efekcie doprowadziła do wyeliminowania 90 proc. najbardziej agresywnych dilerów bez wyeliminowania samego zjawiska zażywania narkotyków.
Dalej: wdrożono nowatorskie technologie informatyczne, w tym sławetny CompStat – system zarządzania i mapowania danych wsadowych, który umożliwił dynamiczne śledzenie ewolucji przestępczości i odpowiednią alokację sił policyjnych. tj. koncentrację działań w miejscach najbardziej kryminogennych (tzw. hot spoty). Z pomocą komputerów stworzono listę miejsc o wysokim nasyceniu przestępczością i właśnie tam wysyłano skomasowane patrole, czasami nawet w ciągu kilku tygodni, bez względu na to, czy był to odcinek ulicy, bar albo inny obiekt publiczny. W rezultacie powolna, bierna i skorumpowana policyjna biurokracja, zadowalająca się jedynie rejestrowaniem przestępstw zgłaszanych przez ofiary, przekształciła się w prężne przedsiębiorstwo bezpieczeństwa, wyposażone w kolosalne środki materialne i ludzkie.
W latach 90. XX stulecia spadek przestępczości zaobserwowano jednak w całych Stanach Zjednoczonych. Pierwsze dziewięć lat wzrostu bezpieczeństwa w NYC przypadło właśnie na tę dekadę i można to przypisać ogólnokrajowemu trendowi o skomplikowanych do ustalenia przyczynach. Zarówno innowacyjne sposoby na zwalczanie przestępczości, jak i zwiększona obecność funkcjonariuszy prewencji na ulicach – wszystko to można było zobaczyć w akcji także w innych amerykańskich metropoliach, zdominowanych przez “kolorowe” gangi, trudno zatem na tej podstawie stwierdzić, czy w Nowym Jorku w końcówce XX wieku ujawniły się tendencje ogólnokrajowe czy też pozytywne rezultaty przyniosła polityka NYPD wdrażana na terenie miasta.
Odpowiedź nadeszła, zdaniem Zimringa, krótko po roku 2000. Gdy reszta kraju ustabilizowała swoje statystyki, w Nowym Jorku trend spadkowy utrzymywał się dziesięć lat dłużej i sięgnął dwukrotnie głębiej, pomimo faktu, że w XXI wieku systematycznie kurczyła się liczba etatów w NYPD. Cytowana wcześniej Heather Mac Donald obstaje przy wersji, że sukces ten należy zapisać na konto masowych zatrzymań.
W 2003 roku w ramach “stop-and-frisk” skonfiskowano 604 sztuki broni palnej, w 2011 – 780. Jak łatwo policzyć, każdego roku średnio 0.5 proc. zatrzymań kończyło się konfiskatą broni. Dla krytyków tej polityki jest to koronny argument za jej nieskutecznością, dla zwolenników wręcz odwrotnie. Mac Donald i Robbins kładą w swoich tekstach nacisk na to, jak drastycznie zmienił się model przestępczości w NYC na przestrzeni lat pod naporem mocno agresywnej, “faszystowskiej” taktyki Departamentu. Ich zdaniem, kontrolne zatrzymania doprowadziły do rewizji zachowań w gronie przestępców i wpłynęły na ich przyzwyczajenia. Murzyni i Latynosi nie noszą już przy sobie broni z powodu ryzyka przeszukania (za posiadanie broni krótkiej w NYC grożą surowe wyroki – patrz The Sullivan Act), ale ukrywają ją w “dziuplach” i zabierają dopiero wtedy, gdy są absolutnie pewni, że będą musieli jej użyć.
Kończąc, wpis ten nie jest wyrazem bezkrytycznej aprobaty dla działań nowojorskiej policji; lokalne przepisy regulujące warunki dostępu do broni uważam za więcej niż skandaliczne. Niemniej polecam do refleksji to, co tutaj napisałem, szczególnie w perspektywie mijającego roku, który wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi ma przynieść kolejny rekord. I pomyśleć, że 23 lata temu w “Mieście, Które Nigdy Nie Śpi” łącznie zabito dokładnie 2245 osób, co w wartościach absolutnych stanowi do dzisiaj w Ameryce nieprzelicytowany wynik.
____________________
[1] W ciągu ostatnich dwóch dekad nie wprowadzono w Nowym Jorku żadnych większych korekt w miejskim profilu rasowym i etnicznym, które tłumaczyłyby metamorfozę tej metropolii. Odsetek czarnych rezydentów, statystycznie najbardziej kryminogennej i agresywnej rasy zamieszkującej Amerykę, zmniejszył się nieznacznie w stosunku do roku bazowego (1990), odsetek Latynosów wzrósł, populacja Azjatów (którzy praktycznie nie figurują w policyjnych statystykach) uległa podwojeniu, wreszcie – odsetek białych zmalał i to dość wyraźnie z 43 proc. do 33.