Przejdź do treści

Współczynniki absurdu

    Co łączy następujące elementy ciągu: 101, 43, 32 i 22? Krytycy określają je złośliwie mianem “bzdurnych współczynników” albo wprost nazywają “niedorzeczną proporcją” (the nonsense ratio). Epitety te nie wzięły się z powietrza – opisują one chyba najbardziej kuriozalną metodę statystyczną, jaką kiedykolwiek wymyślono na potrzeby doraźnej, hoplofobicznej propagandy.

    Kiedy przedstawiciele amerykańskich mediów tudzież członkowie stowarzyszeń zdrowotnych formułują argumentację przeciwko defensywnej efektywności broni palnej, zazwyczaj sięgają po ten bądź inny wariant starego tekstu medycznego z 1975 roku autorstwa zespołu lekarzy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Pomimo wybitnie prymitywnej konstrukcji, opracowana przez nich technika manipulacji okazała się z perspektywy czasu na tyle pomysłowo zwodnicza, że do dzisiaj jest reprodukowana w publikacjach naukowych oraz internetowych memach.

    Kompletując dane wsadowe, panowie Rushforth, Hirsch, Ford & Adelson korzystali z raportów sporządzonych w latach 1958-1973 przez biuro koronera hrabstwa Cuyahoga (Cleveland) w stanie Ohio. Doszukali się w tym okresie 148 wypadków śmiertelnych z użyciem broni palnej (z czego aż 115 albo 78 proc. wydarzyło się w obrębie prywatnych posesji) i 23 defensywnych interwencji, skutkujących zastrzeleniem włamywacza, który nie był znajomym bądź członkiem rodziny. Jak łatwo policzyć, dało im to dokładnie pięć razy więcej osób zabitych w domach od niezamierzonego postrzału (23×5) aniżeli przestępców zabitych w obronie własnej. Na bazie tak groteskowo okrojonych informacji kwartet lekarzy wysnuł następnie wniosek, że trzymanie pod dachem strzelby lub pistoletu jest niebezpieczne zarówno dla właściciela, jak i wszystkich współlokatorów, oraz że – ostatnie zdanie oryginalnego tekstu – broń palna w rękach ludności cywilnej wydaje się być narzędziem nieskutecznym w defensywie: The possession of firearms by civilians appears to be a dangerous and ineffective means of self-protection.

    Jeśli macie jeszcze wątpliwości, na czym polega kuglarska kreatywność twórców powyższego rozumowania, proponuję rozważyć kolejny przykład z tej samej parafii. Oto jedenaście lat po eksperymencie medyków z Baltimore (eksperymencie do tego stopnia zdyskredytowanym, że nawet Wright & Rossi nie raczyli poświęcić mu choćby linijki w swojej przełomowej monografii “Under the Gun” → link) dwóch epidemiologów, Arthur Kellermann i Donald Reay, bezwiednie skopiowało sofistyczną metodykę Rushfortha et al. na innej próbie i odkryli, że na przestrzeni sześciu lat w waszyngtońskim hrabstwie King (obszar metropolitalny Seattle) na każdy jeden incydent z użyciem przez domownika broni palnej do zabicia intruza/napastnika przypadło 1.3 zgonów powypadkowych, 37 udanych prób samobójczych oraz 4.6 morderstw z udziałem broni. Dokonawszy beztroskiej ekstrapolacji, w podsumowaniu referatu Kellermann z kolegą stwierdzili frywolnie, iż ryzyko śmierci w kontakcie z bronią przechowywaną w domu jest dla przeciętnego człowieka sumarycznie około 43 razy większe (389/9) niż szansa, że posłuży się nią on do popełniania zabójstwa w samoobronie. Cytuję: The home can be dangerous place. We noted 43 suicides, criminal homicides, or accidental gunshot deaths involving a gun kept in the home for every case of homicide for self-protection. Koniec cytatu.

    Aby zobrazować, jak bardzo absurdalne jest podejście wymienionych autorów do zagadnienia (S)DGU (skrót od Self-Defensive Gun Use), wystarczy zaaplikować identyczne procedury do puli zdarzeń, w których broń palna nie została użyta. Potrzebne statystyki dotyczące zabójstw na tle kryminalnym i samobójstw można bez trudu wyodrębnić z pierwszej i trzeciej tabelki w pracy Kellermanna-Reaya, zaś orientacyjna, uśredniona liczba “non-gun justifiable homicides” dla hrabstwa King pochodzi ze wspomnianej w ich spisie bibliograficznym dokumentacji FBI.

    Dodajemy zatem: w przeciągu sześciu lat w granicach aglomeracji Seattle (i na jej obrzeżach) zarejestrowano 50 zabójstw i 347 samobójstw łamane przez cztery interwencje w defensywie zakończone śmiercią sprawcy napaści. Oczywiście wszystkie te zajścia działy się w domach i bez zaangażowania jakiejkolwiek broni palnej. Po zsumowaniu wychodzi 397/4, czyli uwaga – stosunek ~99 do 1. Posiłkując się analogiczną metodą liczenia jak dla pistoletów, dubeltówek czy sztucerów myśliwskich, wskaźnik ryzyka dla narzędzi niebędących bronią palną uległ podwojeniu. Innymi słowy, szansa zgonu w starciu z nieuzbrojonym w broń palną bandytą i sfinalizowania samobójstwa za pomocą techniki innej niż postrzelenie się w głowę jest prawie stukrotnie większa niż szansa zabicia zbira w obronie własnej.

    Wyczuwacie już dyskretny urok tego nonsensu?

    Zmierzam do puenty, że ukazywanie w sposób tak karykaturalnie prostacki matematycznego bilansu korzyści i strat jest całkowicie niemiarodajne i zahacza wręcz o rozmyślne oszustwo; nie mówi nic o potencjalnych zagrożeniach ani realnych pożytkach płynących z posiadania w domu załadowanej broni lub porządnie naostrzonego noża. Jeśli jednak naiwnie wierzycie, że Kellermann cudownie przejrzał na oczy, posypał głowę popiołem i pojął skalę swojego błędu, to zapomnijcie. W dekadzie następnej wrócił do problematyki (S)DGU w artykule potęgującym wszystkie słabości poprzedniej wersji tekstu. Zamiast streszczać jego konkluzje, zachęcam do wysłuchania Michaela Shermera, redaktora naczelnego kwartalnika “Skeptic”, który, jak na profesjonalnego sceptyka przystało, bezkrytycznie mantruje refren twórczości Kellermanna z podziwu godną regularnością albo na łamach krajowych dzienników (link), albo na witrynach magazynów popularnonaukowych (link), albo w nagrywanych przez siebie spotach:

    Fragment klipu “Mass Public Shootings & Gun Violence: Part I”

    Shermer nie precyzuje szczegółów, ale ujmując rzeczy dokładniej, współczynnik ~22 powstał znowu w wyniku beznadziejnie trywialnej operacji arytmetycznej, czyli podzielenia x przez y, gdzie x to po prostu zbiorcza liczba udokumentowanych (samplowanych z terytorium trzech miast: Memphis, Seattle i Galveston w Teksasie) przypadków zabójstw, kryminalnych napaści oraz udanych i nieudanych samobójstw, w które uwikłana była broń palna trzymana w domu, zaś y – oficjalna liczba zgłoszonych na policję meldunków o postrzeleniach w samoobronie, także z udziałem domowej broni (158/7). ordynarną i obleczoną w fachowy żargon taktykę manipulowania statystykami zapożyczył niebawem od Kellermanna skrajnie zideologizowany think tank Violence Policy Center (dalej jako VPC).

    W roku 2001 VPC wypuściło szeroko cytowaną broszurę “A Deadly Myth: Women, Handguns, and Self-Defense”. Zawarte w środku przesłanie było kategoryczne: defensywne użycie broni to zabójcze mitomaństwo; jako instrument służący rzekomo do samoobrony jest ona zupełnie bezużyteczna, gdyż w przebadanej grupie na jedną kobietę, zabijającą męskiego agresora z dowolnego modelu broni krótkiej (handgun), przypadło niemal 101 kobiet, które zginęły od kul wystrzelonych z pistoletu bądź rewolweru (1209/12). Ponownie widzimy tu szkielet znajomego schematu narracyjnego, w którym początkowe założenie (kalkulujemy, ile kobiet zdołało się z sukcesem obronić, po czym konfrontujemy uzyskany rezultat z liczbą kobiet zamordowanych) wyklucza możliwość wnioskowania, że broń krótka jest zbytecznym narzędziem obronnym.

    Najwyższa pora dobitnie to podkreślić: jedyną faktyczną miarą defensywnej skuteczności broni palnej nie są wcale stosy trupów odstrzelonych włamywaczy lub gwałcicieli, lecz szacunki dotyczące uratowanych ludzkich istnień, udaremnionych napaści i rozbojów, unikniętych fizycznych obrażeń, zaoszczędzonych kosztów leczenia czy ochronionych dóbr materialnych. Wszelkie elaboraty, aspirujące do miana naukowych, które za wyłączne kryterium użyteczności broni przyjmują liczbę martwych kryminalistów, zaniżają sztucznie jej wartość defensywną nawet tysiąckrotnie: Any study that counts criminal deaths as the only measure of the protective benefits of guns will underestimate the benefits of firearms by a factor of 500 to 1,000 (zobacz → link). Jak konsekwentnie dowodzą sondaże wiktymizacyjne, w prawdziwym życiu znakomita większość interwencji sprowadza się do zasygnalizowania, że jest się uzbrojonym. Strzały wybrzmiewają w drodze wyjątku, natomiast obustronne wymiany ognia zdarzają się jeszcze rzadziej. W opinii Kellermanna i aktywistów VPC, kobieta, która zagroziła użyciem broni, wymuszając na prześladowcy ucieczkę, względnie mężczyzna, który przepędził intruza spod drzwi chałupy, przeładowując strzelbę, najwyraźniej nie kwalifikują się do zwieńczonych sukcesem działań obronnych.

    Projektanci broszurki propagandowej VPC starają się również przemycić w sposób mniej lub bardziej zawoalowany fałszywą korelację, że oto niby występuje zależność między kobietami kupującymi broń palną z intencją ochrony osobistej a ryzykiem padnięcia ofiarą morderstwa. Jakby postanowienie o nabyciu rewolweru magicznie eskalowało zagrożenie. Chyba najlepiej pogląd ten wyraża akapit podsumowujący: Przed zakupem broni do ochrony, kobieta musi się zastanowić, czy jest skłonna zaakceptować poważne ryzyko, jakie niesie za sobą ta decyzja. [Before a woman purchases a handgun for protection, she must pause to consider whether the grave risk is one she is willing to accept.] Nieprzypadkowo cały tekst został tak sprytnie pomyślany, że przy pierwszym kontakcie można odnieść wrażenie, iż duża część ofiar zginęła w okolicznościach sugerujących, że wszystkie tudzież prawie wszystkie odpierały napaść przy pomocy rewolweru/pistoletu i w pewnym momencie napastnik odebrał im tę broń albo doszło do awarii i nabój zaciął się w komorze, albo przeciwnik był szybszy i nacisnął na spust, zanim kobieta zdążyła zareagować, albo była szamotanina i biedna panna sama się zraniła…

    Niestety (dla twórców agitki VPC), absolutnie nic w treści nie wskazuje na żaden z wariantów powyższego scenariusza. Wręcz odwrotnie: brak wzmianki o uzbrojonych kobietach, które nie dały rady się obronić, każe sądzić, że autorzy broszury nie wygrzebali ani jednego incydentu, kiedy nosząca broń palną niewiasta poległa w starciu ze swoim ciemiężycielem. Suponowane twierdzenie o broni krótkiej jako czynniku katalizującym zagrożenie nie jest więc zakotwiczone w materiale zgromadzonym przez VPC. Przypominam: motywem przewodnim ich analizy była ewaluacja skuteczności rewolwerowej i pistoletowej broni krótkiej – zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Stąd też adekwatne i merytoryczne pytania, jakie należałoby postawić w kontekście raportu waszyngtońskiej organizacji, są następujące:

    • Jak bardzo zmniejszyłby się odsetek zabitych kobiet, gdyby w chwili konfrontacji z uzbrojonym napastnikiem miały pod ręką broń?
    • Ile spośród zastrzelonych kobiet faktycznie dysponowało bronią palną, którą później wykorzystały do (zakończonej niepowodzeniem) obrony?
    • Jak w ujęciu porównawczym wygląda skuteczność alternatywnych metod działania (atak nożem, ucieczka, negocjacje, telefonowanie na policję etc.)?

    I akurat tych trzech newralgicznych informacji decydenci VPC oczywiście nie udostępnili do publicznej wiadomości, inaczej mogłoby się jeszcze okazać, że (link):

    Defensywne użycie broni jest skuteczne w tym sensie, że ryzyko odniesienia obrażeń, utraty życia albo dobytku przez uzbrojoną ofiarę jest mniejsze aniżeli w przypadku innych prób samoobrony, wliczając w to brak oporu.
    (…)

    Ludzie korzystający z broni palnej w celach defensywnych prawie nigdy nie doznają urazów na skutek takich interwencji.
    (…)
    Broń palna znajdująca się w posiadaniu nie-kryminalistów albo szerzej: w rękach ofiar (bez względu na ich kryminalną przeszłość) przyczynia się do zmniejszenia poziomu przemocy. Zmniejszenia w tym znaczeniu, że kiedy ofiara wyciąga broń, agresor zaprzestaje ataku.

    Na koniec ogólna refleksja nad kiepską jakością statystyk, które legły u podstaw propagandy VPC. Można u nich przeczytać, że więcej Amerykanów pada od rażenia piorunem z nieba niż bandytów od kul wystrzelonych z broni krótkiej: (…) more people are struck by lightning each year than use handguns to kill in self-defense.

    Sęk w tym, że FBI nie rejestruje pełnego wachlarza śmiertelnych przypadków (S)DGU, ba, nie rejestruje nawet większości z nich. Sprawa nie jest nowa, kryminolodzy są świadomi istnienia gigantycznej dziury ziejącej w federalnych indeksach co najmniej od lat 80. XX wieku. Poniżej zamieszczam fragment artykułu “Crime Control Through the Private Use of Armed Force” z wyjaśnieniem powodów ogromnego niedoszacowania cywilnych zabójstw w obronie własnej:

    Jak widać, główne przyczyny bałaganu są zasadniczo dwie: A) definicja “usprawiedliwionego zabójstwa” stosowana przez FBI przy filtrowaniu danych nadsyłanych z zewnątrz rozmija się z definicjami używanymi na co dzień przez lokalne departamenty policji (definicja federalna jest wąska i wyklucza zdarzenia kodowane jako “excusable homicides”, definicje stanowe bywają z kolei niesamowicie pojemne i inkluzywne [1]) oraz B) statystyki FBI nader rzadko podlegają wstecznym korektom (jeżeli na wstępnym etapie śledztwa detektywi oznakowali incydent jako zabójstwo na tle kryminalnym – a wbrew pozorom dzieje się tak relatywnie często – to takowa kwalifikacja czynu pozostaje niezmieniona już na amen i bez poprawek wędruje później do komputerów FBI). Wystarczy tutaj wspomnieć, że zabójstwo Trayvona Martina z 2013 roku – najgłośniejsza “self-defense gun case” drugiej dekady XXI wieku – ciągle figuruje w cyfrowych archiwach SHR (raporty uzupełniające dot. morderstw) pod rubryką “other homicide”, pomimo oczyszczenia sprawcy z wszelkich zarzutów nielegalnego działania zarówno przez sąd, jak i śledczych Departamentu Sprawiedliwości.

    W gronie badaczy akademickich dominuje generalnie konsensus odnośnie dramatycznie złej praktyki zliczania (S)DGU przez rządowych rachmistrzów. Dziennikarze portalu MLive wzięli niedawno na warsztat dwie losowe jurysdykcje – miasto Flint i hrabstwo Kent. W ostatnich latach popełniono tam łącznie przynajmniej trzynaście zabójstw w obronie własnej, podczas gdy federalni zanotowali raptem dwa. David Carter, profesor prawa karnego na Uniwersytecie Stanowym Michigan, przyznał wprost, że “statystyki FBI to czarna dziura” – nikt nie wie, co do nich wlatuje, i co z nich wylatuje. Jak zauważył Clayton Cramer, powołując się na zacytowane wyżej ustalenia Klecka, cywile mogą zabijać z broni palnej 5x więcej bandytów niż wynikałoby to z oficjalnych zestawień.

    ____________________

    [1] Powiedzmy, że w trakcie partyjki pokera dwóch mężczyzn wdało się w pyskówkę. Pierwszy chwycił za butelkę, roztrzaskał ją o stół i zaatakował “tulipanem” drugiego. W odpowiedzi ten drugi sięgnął po broń palną i śmiertelnie zranił napastnika. Policja aresztowała strzelca, który przez cały czas utrzymywał, że reagował w obronie własnej. Zgodnie z zaleceniami FBI, takiego incydentu nie powinno się klasyfikować jako “usprawiedliwionego zabójstwa”, ponieważ “usprawiedliwione zabójstwo” może wystąpić tylko w połączeniu z innym przestępstwem, raportowanym oddzielnie (np. rozbojem, uzasadniającym późniejsze zabicie złodzieja). Sama deklaracja ofiary, że broń była użyta z intencją ochrony zdrowia/życia jest niewystarczająca i niekonkluzywna – podobnie zresztą jak ekspertyza lekarza medycyny sądowej, opinia prokuratora czy nawet decyzja sądu i/lub ławy przysięgłych (cytat, link)