Przejdź do treści

Ciąg dalszy zmyśleń Piotra Tarczyńskiego

    U źródeł wielu twierdzeń dotyczących przemocy,
    o których sądzicie, że są prawdziwe,
    niemal na pewno tkwi fałsz.

    Sam Harris, “Can We Pull Back From The Brink?” (link)

    21 kwietnia 2021 roku na stronach portalu OKO.press wylądował kolejny artykuł historyka i amerykanisty, Piotra Tarczyńskiego, tym razem jednak o “systemowym rasizmie” w kontekście rzekomo brutalnego traktowania mniejszości etnicznych/rasowych w USA przez lokalną policję (rozległy wykaz przekłamań i błędów w poprzednim felietonie tegoż autora do podejrzenia tu). Zamierzam ponownie wyczerpująco ustosunkować się do zamieszczonych w nim twierdzeń. Ktoś mógłby teraz zaprotestować, że nadaremnie używam młota kowalskiego do rozgniatania orzechów. No cóż, pozwolę się nie zgodzić – z mojej perspektywy zjawisko manipulowania percepcją opinii publicznej w wykonaniu organizacji fact-checkingowych zrobiło się już na tyle poważne, iż wymaga zdecydowanej odpowiedzi.

    Jak przytomnie zauważyła redakcja “OKO”, jeżeli nie powstrzymamy zalewu dezinformacji, grozi nam ustrojowy paraliż. Ów proces ukierunkowanej degrengolady demokracji na skutek wstrzykiwania do jej społeczno-kulturowego krwioobiegu potężnej dawki fałszu widoczny jest szczególnie jaskrawo na przeciwległym brzegu Atlantyku właśnie za sprawą ludzi pokroju Tarczyńskiego. Destrukcyjne oddziaływanie ich propagandy, wysączającej się z niemal każdej korporacji medialnej, tak spektakularnie zniekształca zbiorowe postrzeganie rzeczywistości, że, przykładowo, amerykańscy Murzyni boją się dzisiaj znacznie bardziej śmierci w interakcji z policją niż padnięcia ofiarą morderstwa z ręki jednego ze swoich ziomków, choć realistycznie szansa na to drugie jest nieporównywalnie większa. Dla młodych, czarnoskórych mężczyzn zabójstwo kryminalne figuruje od dziesięcioleci na pierwszym miejscu w medycznym rankingu wszystkich przyczyn zgonu (z pominięciem chorób serca i nowotworów).

    Tarczyński oczywiście nie raczył wspomnieć o tym fakcie nawet przelotem. Wolał kolportować sfabrykowane brednie o “tragicznej normie”, czyli paranoiczną i śmiertelnie niebezpieczną narrację aktywistów BLM, oskarżającą policję o rutynowe prześladowanie biednych Murzynów, którzy absolutnie dindu nuffin.

    Twarz intelektualisty uchwycona w momencie wymyślania nowej bzdury.

    [Policja] wobec Afroamerykanów stosuje przemoc
    częściej i chętniej, niż wobec białych

    Wydział kontroli plotek: zarówno najlepiej zaprojektowane eksperymenty z użyciem broni w warunkach stresowych, jak i niezależne ewaluacje statystyczne, biorące za punkt odniesienia brutalną przestępczość (morderstwa, strzelaniny, rozboje, ataki na funkcjonariuszy policji, napaści uliczne), zgodnie wykazują, że amerykańscy gliniarze stosują przemoc wobec czarnych podejrzanych w takim samym stopniu jak wobec osób białych albo wręcz częściej i chętniej wyciągają służbową broń i zabijają białoskórych cywilów. Nauka nie zostawia w tej kwestii pola do interpretacji.

    Poniżej ilościowa synteza zrecenzowanych tytułów z literatury przedmiotu, pochodząca z ostatnich ~10 lat (UWAGA: odrębny wątek, zawierający szersze omówienie ich treści, znajduje się pod tym linkiem):

    • prace sugerujące brak różnicy w traktowaniu przedstawicieli obu ras → Miller et al. 2016, Shane et al. 2017, Menifield et al. 2018, Cesario et al. 2018, Fryer 2018, Johnson et al. 2019, Streeter 2019, Worrall et al. 2020, Mentch 2020, Lott & Moody 2021, Robert VerBruggen 2022
    • prace sugerujące istotną statystycznie różnicę na niekorzyść białych → Kleck 2007, James et al. 2012, James et al. 2016, Shane et al. 2017, Tregle et al. 2018, Cesario et al. 2018, Worrall et al. 2018, Wheeler et al. 2018, Shjarback & Nix 2019, Maguire 2020
    • prace sugerujące istotną statystycznie różnicę na niekorzyść czarnych → Ross 2015 [1]

    Black Lives Matter działał od 2013 roku

    Przypomnijmy może w telegraficznym skrócie ciąg zdarzeń, który zainicjował powstanie tego rewolucyjnie marksistowskiego ruchu [2], bo Tarczyński wygodnie ominął szerokim łukiem te newralgiczne “detale”. Otóż BLM zaczęło się od tkwiącego jedną nogą w gangsta półświatku, czarnoskórego gówniarza, Trayvona Martina, który – co zostało później udokumentowane w sądzie – zaatakował uzbrojonego w broń palną koordynatora ochotniczej straży sąsiedzkiej, białoskórego Latynosa, George’a Zimmermana, w trakcie patrolowania przez niego osiedla w Sanford na Florydzie. Swój czyn agresor przypłacił życiem. Ofiara napaści wezwała policję. Po trwającym pięć godzin przesłuchaniu na komisariacie Zimmerman został zwolniony do domu. Detektywi nie dopatrzyli się znamion przestępstwa. Wkrótce wybuchły ogólnokrajowe protesty. Strzelca oskarżano w mediach o premedytowane zabójstwo i profilowanie rasowe. Adwokat rodziny zabitego chłopaka, niejaki Benjamin Crump, cudownie “odszukał” świadka, który zeznał, że to Zimmerman sprowokował bijatykę (Rachel Jeantel, ledwo umiała czytać i mówić po angielsku, patrz tu). Zaangażował się nawet prezydent Obama i wystękał: “Gdybym miał syna, wyglądałby on jak Trayvon”. Ostatecznie pod naciskiem “opinii publicznej” wlepiono Zimmermanowi zarzut dokonania morderstwa drugiego stopnia. Odbył się proces, demaskujący medialne konfabulacje. Werdykt: niewinny. Niebawem Departament Sprawiedliwości i prokurator generalny, Eric Holder, uruchomili własne śledztwo. Werdykt: insufficient evidence to pursue federal criminal civil rights charges. Tyle w temacie.

    Michael Brown (zastrzelony kiedy nie stawiał oporu)

    Tarczyński łże tu jak pies. Michael Brown aka “Potulny Olbrzym” najpierw okradł sklep i przy wyjściu odepchnął sprzedawcę, który próbował go zablokować, a następnie – siedząc już w radiowozie – uderzył w twarz policjanta i usiłował wyszarpnąć mu pistolet. W konsekwencji funkcjonariusz zmuszony był zabić napastnika w samoobronie. Media kłamały, że Brown nie stawiał oporu i że miał uniesione do góry ręce. Tak, dobrze przeczytaliście – słynne hasełko “Hands up, don’t shoot”, rozpropagowane przez dziennikarzy-aktywistów i totalnie bezmózgich celebrytów, okazało się wyssaną z palca bajeczką. Interweniującego gliniarza oczyszczono ze wszystkich zarzutów: w procesie sądowym z ławą przysięgłych i na poziomie federalnym w raporcie zamówionym przez administrację Obamy. W roku 2020 owładnięty żądzą zemsty, skrajnie lewicowy prokurator z St. Louis, Wesley Bell, rozhulał prywatną krucjatę z intencją dorwania białego policjanta, ale on też nic nie zwojował.

    Tamir Rice (zastrzelony dwunastolatek
    mający przy sobie zabawkową broń)

    Zabawka była realistycznie odwzorowaną repliką Colta 1911 na ostrą amunicję i nie posiadała plastikowej, pomarańczowej nasadki na wylocie lufy. Osoba dzwoniąca na policję wspomniała, że jakiś szczyl wymachuje bronią w parku, celując do przechodniów, i że pistolet może nie być prawdziwy, niestety, patrol, który odpowiedział na wezwanie, nie został poinformowany przez dyspozytora o tym szczególe. W rezultacie po zapoznaniu się z przebiegiem zajścia ławnicy zdecydowali się nie oskarżać strzelającego policjanta. Z takim rozstrzygnięciem sympatyzują niezależni eksperci, podkreślając, że reakcja Timothy’ego Loehmanna była uzasadniona.

    Skoro już zgłębiamy fenomen zabijania przez amerykańską policję cywilów, trzymających w rękach niegroźne przedmioty, błędnie zidentyfikowane jako broń, warto zaakcentować przy tej okazji kilka statystycznych niuansów, bo odnoszę dziwne wrażenie, iż niesamowicie rzadko są one przywoływane w dyskusjach. Po pierwsze, bez względu na metodykę i rodzaj użytej miary porównawczej (raporty FBI, sondaże NCVS, ewentualnie dane CDC) i na przekór chorobliwej, toksycznej propagandzie BLM, Murzyni “uzbrojeni” w zabawkową broń albo inne nieszkodliwie rekwizyty nie giną wcale częściej w konfrontacji z policją niż ich białoskórzy odpowiednicy (patrz diagram na str. 8). Po drugie, od 2015 roku do dzisiaj na terenie Stanów Zjednoczonych niebiescy zastrzelili w sumie stu dwunastu nieletnich; zaledwie tuzin z nich eksponował atrapę broni palnej jak w przypadku Tamira Rice’a.

    Breonna Taylor (zabita we własnym mieszkaniu,
    kiedy policja pomyliła lokale)

    Policja nie pomyliła lokali. Tarczyński znowu ordynarnie wciska ciemnotę swoim czytelnikom, powtarzając oszczerstwa po patologicznym łgarzu – wzmiankowanym wcześniej murzyńskim adwokacie i podżegaczu rasowym, Benie Crumpie. Na zeskanowanych kopiach sądowych nakazów przeszukania widnieją: adres zamieszkania Breonny Taylor, numer domu i zdjęcia drzwi frontonowych, które później wyważono taranem. Ponadto w dokumentacji figurują: jej imię i nazwisko, numer ubezpieczenia społecznego, jak również dane Jamarcusa Glovera, głównego podejrzanego w toczącym się śledztwie antynarkotykowym. Dalej: mimo uzyskania nakazu rewizji, upoważniającego do dynamicznego wejścia typu “no-knock” (czyli bez pukania i anonsowania swojej obecności), policjanci zapukali do drzwi i przedstawili się. Fakt ten jest niepodważalny: potwierdzony zarówno przez czarnoskórego sąsiada, żyjącego dosłownie “tuż za ścianą”, jak i przez samego Kennetha Walkera (chłoptaś Taylor), który niedługo po nalocie, podczas wstępnego indagowania na komisariacie, zeznał, iż słyszał głośne walenie do drzwi (trzy serie), ale zinterpretował je jako próbę włamania i otworzył ogień. 

    Morał historii jest taki, że sprawa zastrzelenia Breonny Taylor ani przez chwilę nie miała podtekstu rasowego. Na każdym etapie dochodzenia policja postępowała zgodnie z literą prawa i procedurami (co zapisano w ugodzie cywilnej, opiewającej na sumę $12 milionów). Śmierć dziewczyny to tragiczny w skutkach wypadek, dowodzący tylko, jak fanatycznie zdesperowane są media w tropieniu “białych rasistów”.

    Prawica lubi powtarzać, że z rąk policji ginie więcej białych niż
    czarnych – w liczbach bezwzględnych rzeczywiście tak jest, ale
    białych jest w USA o ~160 milionów więcej niż Afroamerykanów.
    Biali stanowią 62 proc. ludności i 49 proc. zabitych przez policję,
    czarni 12 proc. ludności i aż 24 proc. zabitych.

    Publicysta OKO.press batoży teraz chochoła i polemizuje sobie beztrosko z wykreowaną we własnej głowie argumentacją prawicy. Otóż prawica, którą ja znam, nigdy nie powołuje się na statystyki demograficzne, ponieważ doskonale rozumie, że ocenianie policyjnych interwencji przez pryzmat liczebności członków określanej rasy w populacji jest tak samo absurdalne jak stosowanie identycznego kryterium do oceny metod pracy straży pożarnej tudzież pogotowia ratunkowego. Punktem odniesienia dla analizy policyjnych strzelanin koniecznie powinny być wskaźniki przestępczości, jakie cechują konkretną subgrupę etniczną lub mniejszość rasową – w tym zwłaszcza ciężkie przestępstwa z fizycznymi obrażeniami (Tregle et al. 2018).

    Czarni w Ameryce są sprawcami przeszło 60 proc. zabójstw, 70 proc. napadów rabunkowych i odpowiadają za blisko połowę napaści i zgwałceń (patrz Steffensmeier et al. 2011). Policja z kolei reaguje na meldunki o pokrzywdzeniu przemocą, bazując przy rozsyłaniu patroli na statystycznym zagęszczeniu telefonów alarmowych od ofiar. W efekcie następuje wzmożona koncentracja działań operacyjnych w miejscach najbardziej kryminogennych (tzw. hot spoty), tj. dzielnicach zasiedlonych z reguły przez Murzynów, co musi generować większą liczbę interakcji z tubylcami. Już prościej nie da się tego wyłuszczyć. Konkluzje artykułu Tregle’a et al.: Population data produces flawed conclusions. The reason is that the rate at which white and black citizens encounter police officers differs substantially, so by extension, the rate at which they are exposed to the risk of being fatally shot differs as well. Population benchmark does not take into consideration these different exposure rates.

    Progresywni intelektualiści w typie Tarczyńskiego nie potrafią albo nie chcą zaakceptować tej banalnej zależności przyczynowej, gdyż odziera ona ich ukochaną teorię spiskową z “rasowej nadbudowy”. Stąd też bierze się w lewackiej propagandzie to obsesyjne wręcz zafiksowanie na bezproduktywnym mierzeniu proporcji demograficznych [3].

    Co więcej, z tych, których zabiła policja, nieuzbrojonych
    czarnych było procentowo dwukrotnie więcej,
    niż nieuzbrojonych białych.

    I co z tego, że “procentowo było więcej”? Jak się rzekło wyżej – bezwartościowa informacja. Poza tym ustalmy coś: “nieuzbrojony” nie oznacza niegroźny. Sposób, w jaki dziennikarze prezentują realia policyjnych strzelanin, pozbawiony jest często kontekstu, zaś kontekst tells the whole story. W znakomitym artykule z 2017 roku kryminolodzy Slocum & Klinger zwrócili uwagę, że w latach 1995-2015 “nieuzbrojeni napastnicy” zabili 20+ tysięcy Amerykanów, czyli przeciętnie 1000+ osób rocznie w ciągu dwóch dekad. W analogicznym okresie zginęło także 75 funkcjonariuszy, którym wcześniej nieuzbrojony delikwent zdołał wyszarpnąć bezpośrednio z ręki (lub z kabury przy pasie) służbowy pistolet. Dodatkowo ośmiu gliniarzy poniosło śmierć w szamotaninach. Po wyłożeniu kawa na ławę tych statystyk oboje przystąpili do kwerendy 93 policyjnych strzelanin, sklasyfikowanych na łamach “The Washington Post” jako zabójstwa “bezbronnych cywilów”. Powtórna obdukcja wykazała, że co najwyżej 21 przypadków można z czystym sumieniem uznać za nieuzasadnione okolicznościami użycie siły albo fatalne pomyłki. Reszta (72 ofiary) obejmowała różne formy atakowania funkcjonariuszy (choćby za pomocą pojazdów mechanicznych).

    Film dokumentujący śmierć George’a Floyda był takim wstrząsem,
    bo nie dało się go ani zignorować, ani przeinaczyć

    Nieprawda. Film dokumentujący zgon Floyda tak mocno szokował, bo wypuszczono zaledwie jego fragment – akurat ten najgorszy. Była to cyniczna zagrywka w wykonaniu prokuratora generalnego Minnesoty, poplecznika Antify i lojalnego działacza Partii Demokratycznej, Keitha Ellisona. Jak na ideologicznego ekstremistę przystało, przez dwa krytyczne miesiące dzikich wakacji roku 2020 (czerwiec i lipiec) trzymał w ukryciu kompletną wersję nagrań z policyjnych kamer nasobnych, zasłaniając się “dobrem śledztwa” (półgodzinną zawartość rejestratorów opublikował dopiero na początku sierpnia brytyjski szmatławiec “Daily Mail”). To wystarczyło, aby “podpalić Amerykę” i adekwatnie skalibrować masową percepcję społeczną. Manipulacja zakończyła się sukcesem: “biały diabeł” został przyszpilony i gładko skazany z paragrafu o nieumyślne morderstwo na 22+ lata więzienia. Ławnicy byli jednomyślni – Chauvin złamał wewnętrzny regulamin MPD, blokując kark Floyda kolanem, oraz nie udzielił aresztowanemu pierwszej pomocy, gdy ustały mu akcja serca i oddech. Dla porównania: krótko przed Floydem wydarzyła się inna tragedia w okolicy – somalijski imigrant zatrudniony w policji z Minneapolis, niejaki Mohamed Noor, dostał dwanaście i pół roku za zabicie liliowo-białej kobiety, Justine Ruszczyk Damond, która wyszła z domu w kapciach i piżamie i podchodziła spokojnie do radiowozu od strony kierowcy. Noor wygarnął do kobiety ze służbowej broni przez uchyloną szybę, siedząc obok w fotelu pasażera. Później tłumaczył się, że wystraszyło go donośne uderzenie w karoserię. Szkopuł w tym, że Ruszczyk nigdy nie dotknęła samochodu – żaden odcisk palca zdjęty z blachy nie należał do niej.

    22.5 (Chauvin, biały) vs 12.5 (Noor, czarny). Do refleksji.

    AKTUALIZACJA: Sąd Najwyższy stanu Minnesota cofnął wyrok za morderstwo trzeciego stopnia, czytaj: Somalijczykowi grożą teraz raptem cztery lata więzienia, co oznacza, że na wolność wyjdzie w przyszłym roku (2022), bo z tych czterech lat dwa już odsiedział.

    Dawno już żaden proces sądowy w Stanach Zjednoczonych
    nie budził aż takiego zainteresowania i aż takich emocji

    Coś jest na rzeczy. Presja na ławie przysięgłych była bezprecedensowa. Uwolnią Chauvina – miasto znowu zapłonie. Dlatego skłaniam się ku hipotezie, że wyrok zapadł jeszcze przed właściwym procesem. Postaram się teraz zracjonalizować i uwiarygodnić swoje stanowisko.

    • Najpierw oczywiście zdecydowano o zatajeniu nagrań z policyjnych kamer nasobnych – zobacz mój poprzedni komentarz. Dzięki temu udało się sprawnie przesterować nastroje społeczne i zogniskować gniew sporej części amerykańskiego elektoratu na “systemowym rasizmie”, “prześladowaniu Murzynów” i “białych zwyrodnialcach z odznaką”. Nie twierdzę, że materiał filmowy całkowicie rozgrzesza Dereka Chauvina; twierdzę jedynie, że osłabia i neutralizuje psychopropagandę BLM w jej kluczowym aspekcie rasowym.
    • Naczelny patolog sądowy hrabstwa Hennepin, dr Andrew Baker (on przeprowadzał sekcję zwłok Floyda), mógł być szantażowany. Tak przynajmniej sugeruje oficjalne pismo, złożone przez duet obrońców Tou Thao, jednego z trzech policjantów obwinionych o współudział w zabójstwie. Czytamy w nim, że dr Baker został niby zmuszony do zmiany konkluzji raportu z oględzin, tzn. do usunięcia choroby serca i przedawkowania z katalogu przyczyn zgonu. Osobą szantażującą miał być dr Roger Mitchell (były naczelny koroner Dystryktu Kolumbii, obecnie przewodniczący Departamentu Patologii na Uniwersytecie Medycznym Howarda), który wygrażał Bakerowi, że obsmaruje jego reputację w “The Washington Post”, jeśli ten nie skoryguje wstępnych ustaleń z autopsji. Co gorsza, prokuratura podobno o wszystkim wiedziała, a jednak zgłosiła Bakera, by zeznawał pod przysięgą w roli biegłego eksperta. Riposta oskarżycieli była szybka: biuro Keitha Ellisona stanowczo zdementowało rewelacje adwokatów Thao, nazywając je “rozpaczliwą, wyzutą z podstaw prawnych, absurdalną teorią spiskową”.
    • Wspomniany Andrew Baker znajdował się pod gigantyczną presją. Naciski z zewnątrz były wręcz “obłąkańcze”. Dowody musiały pasować do ustalonej wcześniej narracji bez względu na wszystko. Wiemy o tym, ponieważ czworo prokuratorów wycofało się z partycypowania w procesie z pobudek etycznych, albowiem uważali oni, że proponowane kary dla gliniarzy, którzy towarzyszyli Chauvinowi podczas aresztowania Floyda, były przesadnie zawyżone. Cytuję: Zadzwoniłam do dr Bakera zaraz z samego rana, aby opowiedzieć mu o sprawie i poprosić o wykonanie sekcji zwłok pana Floyda. Dr Baker oddzwonił do mnie wieczorem w czwartek i przekazał, że nie znalazł żadnych medycznych dowodów na to, iż doszło do uszkodzenia czy naruszenia struktury kostnej karku pana Floyda. Nie było też śladów wskazujących na uduszenie, względnie niedobór tlenu w organizmie. Dr Baker powiedział do mnie: “Amy, co się stanie, jak dowody nie będą pasować do wersji wydarzeń, w którą uwierzyła opinia publiczna? To sprawa z gatunku tych, które kończą kariery.”
    • Lokalny sąd odrzucił wniosek obrony Chauvina o zmianę miejsca procesu, tj. przeniesienie rozprawy do innego hrabstwa albo lepiej – daleko poza granice Minnesoty. Adwokatowi pozwanego chodziło o to, aby nie dobierać ławników spośród mieszkańców, pamiętających niedawne protesty, połączone z oblężeniem komisariatu, szabrowaniem sklepów i ogólną orgią niszczenia.
    • W przedprocesowej ugodzie władze Minneapolis zobowiązały się wypłacić rodzinie Floyda ~27 milionów dolarów odszkodowania. Rada miejska (zdominowana bez reszty przez polityków skrajnej lewicy) wydała oświadczenie o porozumieniu stron 12 marca 2021 roku – niespełna cztery dni po wystartowaniu procesu eks gliniarza. Idealne wyczucie czasu.
    • Gmach sądu w Minneapolis otoczono zasiekami z drutu kolczastego i odseparowano od ulicy betonowanymi umocnieniami. Jakikolwiek werdykt inny niż “guilty on three charges” spotkałby się z gwałtowną reakcją wściekłego tłumu. W mieście zjawiła się demokratyczna kongresmenka, Maxine Waters, podburzając demonstrantów do “bardziej nieustępliwych działań” w przypadku wyroku uniewinniającego. W tej sytuacji nawet sędzia zmuszony był ustosunkować się do słów podżegaczki, besztając polityków i media za mącenie, szczucie i podsycanie niepokojów.
    • Od samego początku w gronie ławników panowała gęsta atmosfera paranoi i podejrzliwej czujności. Każdy myślał, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu informacji o sobie, które mogłyby potem przeniknąć do gazet. Gadano głównie o pogodzie. Cytat z ławnika nr 96: Wkrótce skończyły się tematy do rozmów. Ale pozwolono nam używać telefonów. Prowadzący wywiad był zaszokowany aż tak daleko posuniętym brakiem zaufania.
    • Wiadomo na pewno, że jeden z przysięgłych (Brandon Mitchell, nr 52) jest zdeklarowanym zwolennikiem BLM – nosi bejsbolówki i przywdziewa trykoty z nadrukami tej organizacji, ba, jeszcze sześć miesięcy przed selekcją występował w tych ciuchach jako gospodarz własnej audycji radiowej (na koszulce widać podobiznę Martina Luthera Kinga i slogan: “ZDEJMIJ KOLANO Z NASZYCH KARKÓW”). Po skazaniu Chauvina odwiedził popularny podcast “Get Up! Mornings with Erica Campbell” i wypaplał: Jeśli chcemy reform, musimy wkręcać się na sale sądowe i tam dążyć do rozniecenia iskry przemian. [If we want to see some change and we want to see some things going different, we got to get out there and get into these avenues and get into these rooms to try to spark some change.]

    Derek nie miał szans.

    W trakcie procesu Chauvina na przedmieściach Minneapolis
    doświadczona policjantka zastrzeliła 20-letniego Daunte Wrighta.
    Chciała użyć tasera, ale omyłkowo sięgnęła po pistolet.

    Ponieważ Tarczyński rżnie głupa i notorycznie nie dostrzega istotnych szczegółów, to ja może doprecyzuję – Daunte Wright był kolejnym copy-paste czarnym recydywistą. Na jego nazwisko wystawiono nakaz aresztowania w związku z niestawieniem się w sądzie w błahej sprawie o nielegalne posiadanie broni. W roku 2019 dokonał natomiast zbrojnego napadu rabunkowego na kobietę w jej domu i postrzelił w głowę nastolatka, doprowadzając go do permanentnego paraliżu. W momencie kiedy podczas rutynowej kontroli drogowej wyszło na jaw, że delikwent jednak jest zbiegłym przestępcą, ten zaczął wierzgać, wyślizgnął się gliniarzom z objęć, wsiadł do samochodu i zamierzał prysnąć. Interweniująca policjantka pomyliła taser z pistoletem i teraz zagląda jej w oczy widmo kilkuletniej odsiadki za nieumyślne zabójstwo. Shit happens. Zwłaszcza gdy ktoś szarpie się z policją i próbuje im zwiać.

    W Chicago zginął 13-letni Adam Toledo, który został
    zastrzelony już po tym, jak rzucił broń i uniósł ręce do góry.

    Od rzucenia broni do naciśnięcia spustu minęło – wedle pomiarów chicagowskiej policji – 838 milisekund. Okoliczności były dynamiczne. I ponownie ważny jest kontekst: ów trzynastoletni “aniołek”, ksywka Lil Homicide aka Bvby Diablo, od paru dni przebywał poza domem. Istnieją solidne poszlaki, że zwerbował go miejscowy gang. W środku nocy, kiedy zginął trafiony kulą z policyjnej broni, szlajał się z gnatem po dzielnicy należącej do najemnych zbirów z Latin Kings i razem ze starszym kolegą strzelali do przejeżdżających aut. Pistolet małolata, 9-milimetrowy Ruger, miał opróżniony magazynek w chwili konfrontacji z funkcjonariuszem Stillmanem. Tak czy inaczej, śledztwo ciągle trwa. Fajnie by było, gdyby Tarczyński dał sobie na wstrzymanie.

    Większość badanych (także białych) zgadza się dziś,
    że istnieje problem systemowego rasizmu policji

    Kapitalny przykład robienia ludziom macy z mózgu na masową skalę. Najbardziej okaleczone zwoje ma – niespodzianka – biały elektorat Partii Demokratycznej. W roku 2017, zatem krótko po pierwszej fazie “szturmu i naporu” BLM, odsetek białoskórych, egzaltowanych, liberalnych pięknoduchów, żarliwie wierzących w mroczne rojenia o rasistowskich gliniarzach dybiących na życie Murzynów, podskoczył gwałtownie z 53 do 86 proc.

    Po fali zamieszek wywołanych śmiercią George’a Floyda magazyn “Skeptic” zlecił sondaż na reprezentatywnej próbie pełnoletnich Amerykanów. Pytanie: “Gdybyś musiał/-a zgadnąć, to ilu nieuzbrojonych czarnych mężczyzn zabiła policja w 2019 roku?”

    44 proc. sympatyków lewicy (tutaj zdefiniowanych jako ‘Liberal’ i ‘Very liberal’) odpowiedziało, że z grubsza tysiąc. W rzeczywistości liczba ta oscyluje w granicach od 19 do 27, przy czym to drugie źródło obejmuje wszystkie przyczyny: postrzały z broni palnej (służbowej i prywatnej), rażenia paralizatorem, potrącenia radiowozem oraz zgony w celi po aresztowaniu. Wśród respondentów odchylonych w prawo świadomość w poruszanym temacie okazała się być wyraźnie lepsza, ale i tak niepokojąco wysoki odsetek ankietowanych w tej podgrupie (aż 20 proc.) uznał za wiarygodną tę samą statystykę co ich lewicowi adwersarze.

    Donalda Trump z ruchu Black Lives Matter uczynił
    jeden ze swoich ulubionych straszaków

    I chwała mu za to. Jest się czego bać.

    W latach 2014-2015 przez progresywne bańki informacyjne przetoczyło się tsunami doniesień o umundurowanych mordercach, polujących na nieuzbrojonych, czarnoskórych mężczyzn (lista z nazwiskami zabitych do podejrzenia tu). Jaskrawym skutkiem tego patologicznego aktywizmu były agresywne protesty w kilku dużych miastach Ameryki, co doprowadziło do zjawiska stopniowego wycofywania się policji z patrolowania kryminogennych rewirów. Niedługo potem rozpętało się szaleństwo zabijania.

    • Devi & Fryer skalkulowali, że chorobliwe nagłaśnianie w mediach anegdotycznych przypadków policyjnych interwencji, w których ginęli czarni cywile, przyczyniło się do spadku zaufania do służb, generując ~17 tysięcy dodatkowych brutalnych przestępstw i ~450 nadprogramowych zabójstw w roku, czyli trzykrotnie więcej niż wyniosła liczba ofiar linczowania w najbardziej obfitującym w samosądy etapie amerykańskiej historii.
    • Inny autor wykazał, że w realistycznym wariancie scenariusza zarejestrowano aż 26-procentową, sumaryczną zwyżkę liczby morderstw w miastach, w których odbyły się protesty: Homicides increased 26.1% (99% CI: 15.3% to 36.8%) on average following protested police-involved deaths (cytat+wykres, artykuł).
    • Dwóch ekonomistów potwierdziło spekulacje dot. destrukcyjnego oddziaływania mediów na próbie 71 głównych metropolii w USA, dowodząc w sposób rygorystyczny istnienia przyczynowego wpływu relacji medialnych z protestów BLM na krótkotrwały, aczkolwiek bardzo intensywny (~20 proc.) przyrost wskaźnika morderstw w osiemnastu aglomeracjach z dużą murzyńską populacją (cytat, artykuł).
    • Kryminolog z Uniwersytetu Stanowego Kalifornii w San Bernardino, Zachary Powell, sprawdził, czy śmiertelne postrzelenie Michaela Browna w Ferguson i skoordynowana kampania oszczerstw pod adresem białego gliniarza, która wysączała się z mediów w następstwie tego zdarzenia, przełożyły się na eskalację przemocy, wzrost wskaźników włamań i kradzieży oraz spadek aktywności policji w 44 amerykańskich miastach. Okazało się, że wszystkie wymienione zjawiska miały miejsce – liczba kontroli drogowych spadła o 36 proc., zaś liczba zatrzymań ulicznych o 48 proc., co poskutkowało 15-procentowym skokiem przemocy i 11-procentową zwyżką przestępstw przeciwko mieniu (cytat+tabele, artykuł).
    • Prekursorka analiza wskaźników krajowych na bazie amerykańskich jurysdykcji z ludnością powyżej 10 tysięcy mieszkańców: redukcja aresztowań, jaka nastąpiła po wydarzeniach w Ferguson, spowodowała długotrwałą, kilkunastoprocentową zwyżkę rozbojów i zabójstw (cytat+diagramy, artykuł).

    Takie zgliszcza pozostawił po sobie ruch BLM w okresie prezydentury Obamy. Sęk w tym, że oni wtedy dopiero się rozgrzewali. Drugie stadium tej kuriozalnej, marksistowsko-murzyńskiej rewolucji przypadło na schyłek prezydentury Trumpa. Ale to już temat na osobny wątek.

    ____________________

    [1] Data dredging to mocno wątpliwa z etycznego punktu widzenia tendencja u badaczy do obsesyjnego torturowania statystyk, czyli wielokrotnego testowania preferowanej hipotezy poprzez korygowanie i dobieranie optymalnych parametrów w modelu tak długo, dopóki nie wygeneruje on zadowalających ich wyników. Aby otrzymać pożądany rezultat (szansa, że nieuzbrojony czarny zostanie postrzelony przez policje jest średnio 3.5x większa niż w przypadku osób białych), Ross musiał adekwatnie przekształcić wszystkie bazowe zmienne.

    Po pierwsze, skorzystał z podejrzanie egzotycznego banku danych policyjnych strzelanin (nikt nigdy wcześniej ani później nie czerpał z podobnego źródła), opartego w całości na crowdsourcingu. W praktyce oznacza to, że losowy użytkownik internetu może wrzucić do tej studni cokolwiek uzna sobie za “police shooting” i albo zostanie to potem zweryfikowane, albo nie. Ogólnie nie ma żadnych powodów, aby wierzyć, iż szacunki Rossa są reprezentatywną próbą policyjnej przemocy ani tym bardziej że odzwierciedlają dynamikę kontaktów policji z cywilami na poziomie konkretnych hrabstw. Udowodnił to dobitnie profesor Roland Fryer, który wykazał (cytat, link), że tam, gdzie statystyki obu panów pokrywają się geograficznie, Ross nie uwzględnia znakomitej większości incydentów.

    Druga sprawa: Ross koniecznie potrzebował stworzyć statystyczną iluzję, że wskaźniki przestępczości u czarnych nie korelują z policyjnymi strzelaninami. W tym celu zdefiniował “county-level race-specific crime rates” jako kombinację napaści i aresztowań za nielegalne posiadanie broni palnej. Dzięki takiej aberracyjnej i ekscentrycznej “mieszance” (najbardziej niestabilna, niemiarodajna i subiektywnie raportowana kategoria przestępstw połączona z praktyką konfiskowania broni) udało mu się na wyjściu “wypluć” przyzerowy związek. Normalnie autorzy sięgają po ogół zabójstw, zabójstwa tylko z udziałem broni palnej, morderstwa popełniane przez cywilów na policjantach (w zależności do roku czarni odpowiadają za ponad 40 proc. z nich), zabójstwa plus rozboje, zabójstwa plus rozboje plus strzelaniny z policją, wskaźniki przemocy odpowiednio wzmocnione o wskaźniki aresztowań etc. Tymczasem Ross postanowił na nowo wymyślić koło i radykalnie zmodyfikować reguły gry, nie oferując przy tym żadnego sensownego wyjaśnienia, czemu to zrobił.

    Po trzecie: nawet jeśli z dobroci serca uznać decyzje Rossa za uzasadnione, to jego estymacje replikowalne są co najwyżej w ramach bardzo sztywnych założeń, czytaj: bez zaprzęgania zmiennych kontrolnych (cytat, link).

    [2] Współzałożycielka BLM, Patrisse Cullors, sama przyznała w wywiadzie z 2015 roku, że ona i jej koleżanka, Alicia Garza, są “wyszkolonymi marksistkami”. Ważną funkcję w strukturach całej machiny pełni również Susan Rosenberg, która zasiada w zarządzie fundacji non-profit zajmującej się ciułaniem funduszy na rzecz BLM. Ta zadeklarowana komunistka żydowskiego pochodzenia jako członkini grupy terrorystycznej M19CO (“19 Maja”) zamieszana była w zdetonowanie bomby na Kapitolu w roku 1983 oraz podejrzewana o udział dwa lata wcześniej w nieudanym napadzie na opancerzony furgon z pieniędzmi, w którym zginęło dwóch policjantów i konwojent. Odbębniła raptem szesnaście lat z oryginalnego prawie 60-letniego wyroku. Mury więzienne opuściła na mocy prezydenckiego ułaskawienia, parafowanego przez Billa Clintona w ostatnim dniu jego urzędowania.

    [3] Skonfrontowana z betonem rzeczywistości empirycznej, lewoskrętna inteligencja chwyta się brzytwy: ogromne różnice w statystykach między obiema rasami są pokłosiem systemowego ignorowania przestępstw popełnianych przez białych kryminalistów. Nie żartuję. W sekcji komentarzy pod radosną twórczością Tarczyńskiego znalazłem wypowiedź, idealnie wpisującą się w tę obłąkańczą konwencję. Jej autor bez cienia ironii tłumaczy koledze, że biali unikają aresztowań, bo policja przeznacza czas i środki materialne na ściganie Murzynów, których w pierwszej kolejności podejrzewa o przestępstwa. Pomijając kwestię sondaży wiktymizacyjnych (ich estymacje korespondują z kalkulacjami policji), faktycznie istnieje zjawisko niedoszacowania aresztowań, ale dotyczy ono przede wszystkim czarnych, nie białych. Murzyni w Ameryce to bez przesady jedyna subpopulacja, której reprezentanci stają przed obliczem Temidy rzadziej niż wynikałoby to z ich udziału w ogólnej puli przestępstw. Innymi słowy, wskaźniki wykrywalności i/lub skazywalności za przemoc wśród ciemnoskórych oprychów utrzymują się na zaniżonym poziomie. Ktoś złośliwy mógłby na tej podstawie wysnuć opinię, że wymiar sprawiedliwości jest skrzywiony, lecz na korzyść czarnych, a nie przeciwko nim.

    Szczególnie jaskrawo widać to na przykładzie strzelanin ulicznych. Tajemnicą poliszynela jest, że za przeważającą większość z nich – w zależności od roku i jurysdykcji będzie to między 75-99 proc. przypadków – odpowiadają przedstawiciele murzyńskiej (ewentualnie murzyńsko-latynoskiej) mniejszości (patrz tu albo tu). Niedawno wyszło na jaw, że w Bostonie ~96 proc. bandytów, którzy postrzelili kogoś w okresie od stycznia 2014 do połowy września 2016, nigdy nie trafiło do aresztu (Shooting someone is not a punishable offense in Boston – so long as the victim doesn’t dielink). W hrabstwie Cook i stołecznym Dystrykcie Kolumbii sprawy wyglądają równie dramatycznie: 90 proc. chicagowskich strzelców, mających na koncie udany atak z bronią w ręku na drugą osobę, unika odsiadki i wychodzi na wolność z czystą kartą, tj. bez postawionych zarzutów usiłowania morderstwa bądź dokonania napaści (link), w stolicy zaś około pięćdziesięciu uzbrojonych recydywistów porusza się swobodnie po mieście przy pełnej wiedzy organów ścigania – w roku 2015 aresztowano ich łącznie 857 razy. Na drugim krańcu kontynentu podobne cuda: w Los Angeles za kratkami ląduje mniej niż 1/5 sprawców strzelanin, w San Francisco z kolei odsetek łapanych bandziorów z bronią ustabilizował się w okolicach 17 proc.